niedziela, 7 maja 2017

Rozdział X

— Ile on tak może, śpi i śpi.
— Obudzimy go?
— Nie, lepiej nie, bo będzie na nas wściekły.
— Jak zaśpi, to będzie jeszcze gorzej. Ja tylko tak troszeczkę...
Coś szturchnęło Kopę lekko w ramię. Lew ledwo to poczuł, kuksaniec był zdecydowanie zbyt subtelny, by mógł zakłócić sen nawet cierpiącego na bezsenność. A że Kopa kompletnie nie miał tej dolegliwości, mruknął coś  — prawdopodobnie bardzo niecenzuralnego — gniewnie przez zęby  i odwrócił się na drugi bok, przytulając się do przyjemnie chłodnej kamiennej ściany.
Przez chwilę w jaskini panowała zupełna cisza — dla jednych upragniona, dla drugich pełna oczekiwania i napięcia.
— I co, nie budzi się?
 — On to ma sen...
— Wiem, co na pewno postawi go na łapy, zobaczysz, że od razu wstanie.
— Myślisz o...? Kion? Nie, KION!
Choć Kopa niemal ze stoickim spokojem ignorował toczącą się tuż koło jego uszu naradę wojenną dwóch małych huncwotów, nijak nie umiał tak samo postąpić z ostrymi niczym brzytwa igiełkami, które wbiły mu się nagle głęboko w skórę, niemal sięgając kości. Ból był tak ostry i niespodziewany, że książę zerwał się ze swojego legowiska, krzycząc przeraźliwie — z wściekłości, jak sam potem twierdził.
Bliźniaki, z minami lwich aniołków, które tylko na chwilę przeistoczyły się w diabełki, cofnęły się jak najdalej od niego mogły i przycupnęły pod ścianą jaskini. Pomijając ich trójkę, grota była zupełnie pusta. Kion schował dowody zbrodni — łapy z wyciągniętymi pazurami — za siebie i zaczął ostentacyjnie gwizdać. Kiara szturchnęła go ostrzegawczo w bok.
— Mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł — prychnęła. — A jak Kopa wrzuci nas za to do Rzeki Granicznej? Tatuś mówi, że są tam krokodyle, o z takimi zębami! — Rozłożyła szeroko łapki.
— Należałoby się wam, wy małe, wredne... — Kopa rozmasował delikatnie poszkodowane przedramię. Ranka nie okazała się zbyt głęboka, pociekło kilka kropel krwi i to już było wszystko. Lew mógł się więc zabrać za wymyślanie epitetu określającego bliźniaki. Nie przychodziło mu jednak do głowy żadne odpowiednio obraźliwe określenie — "pokudłacone kulki starego sparciałego futra" chyba nie było zbyt dobre  machnął na to łapą i burknął tylko nieprzyjaźnie. — Po co mnie budziliście? Nie macie nic ciekawszego do roboty? 
Lwiątka popatrzyły po sobie, niepewne, które z nich powinno zabrać głos. W końcu na odwagę zebrał się Kion i, przeczesując nerwowo zaczątki jasnorudej grzywki, wybąkał:
 — Bo m-my... nie chcieliśmy, żebyś się dzisiaj spóźnił.... 
— I żeby tatuś znowu na ciebie krzyczał — dodała trochę pewniej Kiara. — Nie lubię, jak tatuś jest zły, mamusi jest wtedy przykro i...
— Na co mam się nie spóźnić? — spytał szybko Kopa. Wydawało mu się, że o czymś zapomniał, o czymś bardzo ważnym. Nie myślał całkiem trzeźwo, wciąż jeszcze nie oprzytomniał całkowicie po nagłej pobudce. Miał jednak dziwne wrażenie graniczące z pewnością, że dziś jest jakiś szczególny dzień — ale dlaczego? Przetarł energicznie łapą oczy, ale to nic nie pomogło. Próbował się skupić, ale jego myśli przypominały niesforne antylopy — rozbiegane i kompletnie nieskłonne do współpracy.
— To dzisiaj przyjdą do nas lwy z Trawiastych Równin — uświadomił go Kion z ważną miną. — Całe stado mówi o tym od kilku tygodni, jak mogłeś zapomnieć?
Wspomnienia w jednej chwili przeistoczyły się w karne mróweczki, skrupulatnie ustawiając się na swoim miejscu. Tak, bardzo oficjalna, ważna i zapewne śmiertelnie nudna wizyta sąsiedniego stada  Lwioziemcy myśleli o tym z podekscytowaniem już od dawna, a raczej, gwoli ścisłości, tylko o tym.
— Tata przerobi mnie na mielonkę, jeśli znowu coś zepsuję — mruknął ponuro Kopa i zabrał się do pośpiesznej konsumpcji resztek ze śniadania. Potem przygładził niedbale rozrastającą się z każdym dniem grzywę i, w asyście rodzeństwa, wyszedł z jaskini.
Słońce znajdowało się już wysoko ponad linią horyzontu, Kopa musiał więc spać o wiele dłużej, niż początkowo sądził. Każda lwioziemska lwica, którą mieli w zasięgu wzroku, biegła gdzieś z zaaferowaną miną, wydawała komuś polecenia lub pedantycznie poprawiała jakieś źdźbło trawy czy inny kamień, który leżał nie tam, gdzie powinien. Nawet lwiątka dzielnie asystowały swoim matkom, zamiatając kurz ogonkami. Wszystko, co psuło ogólny obraz piękna i harmonii, musiało zostać uprzątnięte lub przynajmniej odłożone tam, gdzie nie będzie się zbytnio rzucać w oczy.
"Wariactwo, kompletne wariactwo" pomyślał z politowaniem Kopa, obserwując całe to gorączkowe doprowadzanie Lwiej Ziemi do stanu lśnienia. Choć nie chciał tego przyznać, i on zaczynał czuć powoli nerwowe ssanie w żołądku. Dyskretnie wygładził pobliską kępę wysokiej trawy, by wyglądała na jak najbujniejszą.  Sądząc z długich wywodów ojca, wizyta sąsiedniego stada z Trawiastych Równin służyła jedynie odnowieniu dawnych przyjaźni i nawiązaniu nowych sojuszy, nie będzie miejsca na nic mniej oficjalnego. A Kopa, jako następca tronu, musiał brać w niej czynny udział. Po prostu wspaniale.
— Zobaczcie, tatuś do nas macha. — Kiara pociągnęła obu braci w stronę rodziców, którzy chyba jako jedyni siedzieli spokojnie u podnóża Lwiej Skały i tylko z daleka obserwowali prace pozostałych. Jak na wszechobecne poddenerwowanie, wydawali się zadziwiająco nieporuszeni.
— Gdzie ty się podziewałeś, Kopo? — spytał Simba, gdy już przywitał się z bliźniętami. — Wiesz, że dzisiejszy dzień jest naprawdę ważny dla całej Lwiej Ziemi, musisz się wyjątkowo skupić i nie zachowywać tak... jak zwykle się zachowujesz.
Książę miał wielką ochotę przewrócić demonstracyjnie oczami — a nawet wygłosić w końcu jakąś dosadniejszą uwagę, gdzie ma to całe bycie królem — ale ostatecznie pokiwał tylko pokornie głową. Jak zawsze.
— Na pewno zjadłeś śniadanie? — zatroskała się nagle Nala, skutecznie ukrócając dalsze napomnienia Simby. — Bo ułożyć grzywki to chyba nie zdążyłeś, co? Musisz przecież jakoś wyglądać. Daj, trochę ci tu poprawię... O, i tu...
— Mamo, wszystko było dobrze — westchnął Kopa, próbując wyrwać się spod nadopiekuńczych łap matki. — Nie chcę wyglądać jak jakiś przylizany lizus, daj już spokój!
Kiara kaszlnęła cicho, próbując ukryć złośliwy chichot, Kion jawnie pokazał starszemu bratu język, ciesząc się, że on poranne tortury miał już za sobą, a Nala dalej nieśpiesznie bawiła się w zakład fryzjerski pomimo dość wyraźnych sprzeciwów klienta.
Męczarnie młodego księcia zakończył dopiero Zazu, który, z dość niespotykaną jak na swój wiek prędkością, nadleciał od strony Granicy Północnej. Wylądował niezgrabnie u łap króla i zameldował zdyszanym głosem:
— Panie, stado z Trawiastych Równin znalazło się już na naszych ziemiach, za kilka minut tu będą.
Lwice, które były akurat w pobliżu, zastrzygły ciekawie uszami i podeszły do rodziny królewskiej. Tak, jak było już dawno ustalone, Simba zawołał władczym głosem:
— Wszyscy do szeregu! Natychmiast!
Całe stado porzuciło od razu swoje dotychczasowe czynności i grzecznie ustawiło się w dwuszeregu za królem. Lwiątka znalazły swoje miejsca pomiędzy łapami matek. Spotkanie dwóch stad miało odbyć się pod Lwią Skałą, co będzie symbolizować równą pozycję obu władców — żaden nie miał być dziś ważniejszy od drugiego. Simba stanął kilka metrów przed swoimi poddanymi, Kopa — jako jego następca  po prawej stronie, a Nala z bliźniakami po lewej.
Książę obejrzał się niespokojnie na lwice. Coś mu nie pasowało. Nigdzie nie widział charakterystycznej czarnej grzywy starszego brata.
— A gdzie jest Tanabi? — spytał nie wiadomo dlaczego szeptem.
— Nie będzie go — uciął krótko król, patrząc w dal.
Potem już nikt się nie odzywał, nawet się nie ruszał, starając się nie zrobić niczego, by nie podpaść czymś królowi. Kopa rozwichrzył tylko lekko swoją idealnie ułożoną grzywę idealnego księcia idealnego królestwa.
Tak jak powiedział majordomus, już niedługo na horyzoncie pojawiły się obce lwy. Z każdą mijającą chwilą dawało się rozróżnić więcej szczegółów, a więc dokładniej przyjrzeć się stadu.
Na jego czele szedł potężnie zbudowany kremowy lew o bujnej ciemnobrązowej grzywie, granatowych, prawie czarnych oczach i poważnym, niemal surowym wyrazie twarzy. U jego boku dreptała niewielka, wyglądająca na bardzo kruchą, jakby zrobioną z porcelany lwiczka, niezwykle do niego podobna, może jego córka? Za nimi podążało kilkanaście lwic o bardzo jasnych futrach, niosąc między sobą kosze wypełnione darami dla Lwioziemców. Gdy byli już dość blisko celu, cały pochód zatrzymał się gwałtownie. Przez krótką chwilę oba stada stały tylko naprzeciwko siebie, lustrując się uważnymi spojrzeniami.
Według prastarych tradycji obowiązujących we wszystkich cywilizowanych lwich stadach, pierwsi pokłonili się goście — najpierw lew będący przywódcą, potem jego lwice.
"Czyli jednak nici z powitalnego rzucania się na szyję?" pomyślał rozczarowany Kopa, ale natychmiast przywołał się do porządku. Zero głupich rozmyślań, trzeba uważnie obserwować całą ceremonię i nie zrobić nic, czego zrobić nie powinien. Trudna sztuka.
— Simba wita Isharę, syna Akilego, piątego władcę Trawiastych Równin oraz jego stado — przemówił uroczyście Simba. — Mamy nadzieję, że nasza gościna na Lwiej Ziemi spełni wszystkie wasze oczekiwania i rozstaniemy się w przyjaźni i pokoju.
Potem przybysze wyprostowali się, głęboki pokłon złożyli za to Lwioziemcy, zachowując oczywiście odpowiednią kolejność. Kopa wbił wzrok w leżący tuż koło jego nosa kamyk — co nie było zbyt ciekawe, ale za to odsuwało myśli od teoretycznej katastrofy.
— Ishara wita Simbę, syna Mufasy, potomka Wielkich Władców, trzynastego władcę Lwiej Ziemi oraz jego stado — odpowiedział lew. Głos miał nieco zachrypnięty, ale przyjemny dla ucha. — Mamy nadzieję, że wasza gościna na Lwiej Ziemi spełni wszystkie nasze oczekiwania i rozstaniemy się w przyjaźni i pokoju. No i — dodał już od siebie. — Nasze spotkanie zakończy się owocnym dla obu stad narzeczeństwem.
Chwila, chwila, co?
— Tato? — szepnął Kopa nieco głośniej niż powinien. — O tym nie było mowy, kogo wy chcecie wydać za mąż?
Simba zgromił go tylko spojrzeniem, ale Ishara widocznie usłyszał jego uwagę. Wydawał się lekko rozbawiony, jakby książę zapytał na przykład, skąd się biorą maleńkie lwiątka.
— Sądzę, że ty jesteś następcą tego tronu, tak? Więc chyba zostałeś poinformowany, że, gdy osiągniesz dorosły wiek, ożenisz się z moją córką Maishą? — Tu wskazał łapą na stojąca po jego prawej stronie młodą lwicę, która tylko uśmiechnęła się nieśmiało, spuszczając wzrok.
Kopa poczuł, jakby pod nim otworzyła się jakaś nieskończenie głęboka przepaść, w którą wleciał, głową naprzód i fikając koziołki przy okazji. Zamrugał kilkakrotnie z niedowierzaniem, ale obraz się nie zmienił. Oba stada stały tak jak stały, gapiąc sie na niego z zainteresowaniem. To chyba jednak nie był koszmarny, pokręcony sen. A może dzisiejsze śniadanie było jakieś nieświeże i miał halucynacje?
— Ja... Nie... Co? — wybąkał głupio. A potem, taranując wszystko, co tylko śmiało stanąć mu na drodze, rzucił się rozpaczliwym sprintem ku grocie Lwioziemców, jakby to mogło mu w czymkolwiek pomóc.
Spodziewana katastrofa właśnie nadeszła i rozsiadła się wygodnie, zacierając łapki.


-------------
Hej hej :) Pozdrawiam wszystkich serdecznie z pierwszego frontu straszliwej wojny, czyli ... matuuuryyy! *muzyczka jak z horroru w tle*
Tak właściwie, to powinnam się teraz uczyć do historii, ale powtarzam sobie, że mam jeszcze ponad tydzień, więc z czystym (prawie) sercem mogę w końcu dokończyć ten rozdział c: Efekt końcowy nawet mi się podobał, w końcu dochodzimy do Poważnych Decyzji Kopka (lubię ten skrót ;p); następny rozdział postaram się dodać za dwa tygodnie, przydałaby się jakaś regularność.
No i oczywiście trzymam kciuki za wszystkich maturzystów :) Damy radę!

9 komentarzy:

  1. *śpiewa ochryple* Maisha temu winna, Maisha temu winna, poooocałować go powinn- *ucisza się pod naporem wściekłych wzroków narzeczonych*
    Od dzisiaj oficjalnie nie lubię Simby. Nie umiem już zdzierżyć gościa, przegiął i to z nadwiązką. Ja rozumiem, że chciał jak najlepiej dal królestwa, ale on nawet nie ostrzegł syna. Nawet nie zapytał go o zdanie! I potem odbierze mu tron za... za sprzeciw? Należy mu się więcej niż sam sprzeciw, należy mu się - tym razem całkiem na poważnie - *szuka jakiejś dobrej obelgi* trzepnięcie w ucho przez Nalę. Swoją drogą ciekawi mnie, czy dla Nali też do była świeża nowina. A dla stada? Wszyscy wiedzieli, tylko nie narzeczony? To jest... to jest... trzymajcie mnie, bo się robię zbyt emocjonalna XD
    Pazurki Kiona by mu się przydały! O!
    No to czekam na kolejny rozdział (i wesel... no dobra, dobra! Tylko rozdział *spogląda niepewnie na kipiącego Kopę) ~ Kräva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *podaje usłużnie mikrofon i nie, wcale nie zatyka sobie przy tym uszu!*
      Z tym weselem to tak jeszcze całkiem nie jest pewne, dużo ròżnych rzeczy może się po drodze wydarzyć... :)

      Usuń
  2. Rozdział jak zawsze wspaniały ♥ Jakoś ogółem nigdy nie przepadałam za Simbą, ale tym razem mnie zdenerwował - mam wrażenie, że w ogóle nie liczy się ze swoim synem...
    pozdrawiam cieplutko i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaskoczyło mnie.Simba przegiął,bo jak tak można.Biedny..a właściwie nie biedny Kopa.Maisha wydaje się miła.
    Ciekawie mnie co z Thanabim.Czy Simba mu coś zrobił? Po nim można się wszystkiego spodziewać.
    *pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny rozdział, Simba postąpił jak świnia (wybacz, Pumba) i mam ochotę rozgnieść go za to jak robaka. Zapewne będzie wściekły na syna, że zepsuł wszystko - jakby to była wina Kopy, że nic nie wiedział o decyzji "kochanego tatunia". Mam nadzieję, że Tanabiemu nic nie jest, i że razem z Kopą opuści Lwią Ziemię i razem przeżyją mnóstwo przygód.
    I pamiętaj: jeśli uśmiercisz Tanabiego, tysiąc wściekłych Mfalme przerobi Cię na dżem!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A na jaki dżem? Jak morelowy, to bardzo chetnie :D
      Tanabi jeszcze trochę pożyje... i Simba niestety też, choć, można powiedzieć, życie go trochę kopnie niedługo w cztery litery i przestanie być AŻ TAK irytujący.
      Również cię pozdrawiam :) Na rozdział na pewno luknę, tylko być może już po maturach

      Usuń
  5. Co za Simba! Jak ja go przetrzepię to się chłop oduczy tak syna oszukiwać! Co za... Dobra, tego już nie dokończę, bo by uszy, no... Dlaczego ten lwi świniak nic nie powiedział Kopie, że chce go wyswatać? To zachowanie niegodne króla. Najlepiej to by go tak w ogon ugryźć. Może by się oduczył. Co za nic nie mówiący człowieczek, no dobra, lewek.
    Nie sądzę by Tanabiemu coś się stało, Nala by na to nie pozwoliła. Taka opiekuńcza mamusia. ^^
    Kiara i Kion to takie słodkie lwiątka, do czasu gdy nie dziabną starszego brata. Brrrr... Biedny Kopa, musiało zaboleć. Ja na szczęście nie mam na wychowaniu małych lwiątek.

    Czekam na nowy rozdział.

    Pozdrawiam. c:

    OdpowiedzUsuń
  6. Simba, z całym szacunkiem idź mi i znajdź solidne drzewo, bo zaraz na nim zawiśniesz. Nie patrz się tak na mnie! Poważnie mówię!
    A teraz do rzeczy: o za nidorozwiniętypodwzględemojcostwa lew! Jakby ojciec mi coś takiego zrobił, to znając życie wybuchnęłabym śmiechem. Choć pewnie później wcale tak do śmiechu by mi nie było.
    Jestem ciekawa co Kopa dalej zrobi. Sama w sobie Maisha nie jest taka zła, ale Tanabi jest lepszy xd (proszę nie wnikać).
    Pozdrawiam i czekam na next c:

    OdpowiedzUsuń
  7. Dawno mnie nie było... Nie jestem z sb dumna. No cóż, zdziwiłaś mn c: Też bym się zdziwiła ^^ jak zwykle widać, że się napracowałaś- perfecto. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń