czwartek, 8 czerwca 2017

Rozdział XII

Czas na Złej Ziemi zdawał się płynąć inaczej niż na Lwiej Ziemi czy w innym, równie przyjemnym miejscu. Powód był prosty — gdzie indziej można było robić masę ekscytujących, lub przynajmniej w miarę ciekawych rzeczy, więc nie liczyło się upływających godzin, a całe dnie mijały na beztroskiej zabawie. Na Ziemi Wyrzutków zaś każda sekunda przypominała powolnie pełznącego ślimaka, wlokąc się niemal w nieskończoność. Tu główną atrakcją było apatyczne snucie się po okolicy, bez planu i celu — czekając na koniec kolejnego, tak samo monotonnego jak poprzednie, dnia.
Przynajmniej tak sądził teraz Nuka, po raz kolejny zostając niańką. Mimo bardzo głośnych sprzeciwów, oczywiście.
Złoziemskie lwice wykorzystały okazję, że na Lwiej Ziemi są obecnie z wizytą jacyś tam goście — więc kto by się przejmował patrolami wzdłuż granic? — i wyruszyły na polowanie. Plan był prosty — zakładał nałapanie jak najwięcej zwierzyny jak najmniejszym kosztem, by Wyrzutki nie musiały martwić się o jedzenie przez kilka najbliższych tygodni.
Bliźnięta Ziry zostały oczywiście na bezpiecznej Złej Ziemi, z dala od Simby i innych niebezpiecznych osobników. Mimo że lwiątka bardzo chętnie zwiedziłyby w końcu te antylopami i zebrami płynące tereny za rzeką, o których opowiadano im niesamowite historie, matka była nieugięta — gdyby ktoś zabił jej córeczkę, natychmiast rozszarpałaby go na strzępy. Gdyby z małej główki Wybrańca Numer Dwa spadł choćby włos, nikt w promieniu kilkunastu kilometrów nie uszedłby z życiem. Stado wolało nie ryzykować, że im też się dostanie, gdyby Kovu potknął się na obcym gruncie, lub — to już byłaby istna apokalipsa — nabiłby sobie guza.
Nikogo za to nie obchodziło, co stanie się z Nuką. Nuką Niechcianym i Zapomnianym. Jego uczestnictwo w polowaniu skwitowano wzgardliwym milczeniem; na co miałby przydać się ktoś, kto nigdy się nie przydaje? Na niańkę dla młodszego rodzeństwa również się nie nadawał, ale jego opieka i tak była lepsza niż żadna.
Podczas gdy więc reszta stada wybyła na grabienie znienawidzonej Lwiej Ziemi, on utknął na jakimś zadupiu, słuchając wrzasków dwóch rozpuszczonych bachorów. Idealnie.
— Nie żyjesz, Simba! — krzyknęła zwycięsko Vitani, po raz kolejny powalając brata bliźniaka na ziemię. Zamachała wojowniczo łebkiem, długie pasma rozczochranej grzywki przysłoniły jej fiołkowe oczy.
— Tak, bo dałem ci fory. Jesteś tylko słabą dziewczyną — burknął Kovu, szczerząc zęby w gniewnym grymasie. Napiął groźnie mięśnie, chcąc udowodnić, swoją ponadprzeciętną siłę.
— Chyba śnisz, braciszku. Nie bądź taki pewny siebie, bo ci surykatka ogon odgryzie.
Lwiątka po raz kolejny zaczęły okrążać się z głuchymi warknięciami, zmrużonymi oczami czujnie obserwując poczynania tego drugiego. Zabawa w Wyrzutka — triumfatora  i Lwioziemca — na końcu zabijanego — nie nudziła im się nigdy.
Choć zabawa to nie do końca odpowiednie określenie. Zwykle jest ono kojarzone z niewinnymi rozrywkami maluchów, dziecięcą próbą naśladowania dorosłej rzeczywistości. Tu — w ruch szły ostre jak żyletki kły i pazury i choć nikt nikogo jeszcze nie zabił, na ciałach lwiątek niemal codziennie pojawiały się nowe siniaki lub zadrapania. Każdy musiał być gotowy na przyszłą walkę z Simbą i jego stadem. Zwycięską walkę.
Nuka ziewnął potężnie, obserwując rodzeństwo spod wpółprzymkniętych powiek. Nudził się, i to bardzo. Za jakie, do salamandry jasnej, grzechy to jemu znowu przypadła rola osobistego opiekuna Wybrańca Numer Dwa i jego siostry? Był przecież pierworodnym synem Skazy — nie Tanabi, nie Kovu  płynęła w nim więc szlachetna krew Wielkich Władców i zasługiwał na jakieś ambitniejsze zadanie. Podbijanie dalekich krain, ratowanie nieszczęśliwych księżniczek czy coś w ten deseń. No, albo bycie królem Lwiej Ziemi, ostatecznie.
"Dlaczego matka tak bardzo kocha te małe bękarty?" pomyślał, nagle rozżalony, patrząc, jak Vitani po raz kolejny rozkłada brata na łopatki "Spłodziła je z jakimś przybłędą i co, myśli, że o tym nie wiem? Ja? Powinny gnić gdzieś na pustyni, a nie być wielkimi wybrańcami, w których pokłada się całą nadzieję. Gdzie tu jakakolwiek sprawiedliwość?"
Lwiątka przeturlały się koło niego, przypominając w tej chwili dwa rozjuszone kłębki potarganego futra splecione w morderczym uścisku. Każdemu ich ruchowi towarzyszył donośny wrzask — bólu, tryumfu czy czegoś tam jeszcze — i chmura wzbijanego w powietrze pyłu. Bliźniaki świetnie się bawiły.
Nuka niechętnie podniósł się ze swojego kawałka ziemi i w zamyśleniu podrapał się po kosmatej czarnej bródce, obserwując rodzeństwo. Najchętniej siedziałby sobie dalej i kontemplował kolejne porażki Wybrańca, ale cichutki głos rozsądku zakopany gdzieś na dnie świadomości podpowiadał, by jednak się ruszyć. Wizja ran szarpanych lub nawet mały zgonik była naprawdę bardzo kusząca, ale potencjalna reakcja Ziry skutecznie ukrócała piękne marzenia.
— Dobra, ruchy maluchy. Idziemy zwiedzać — mruknął, trochę jakby wbrew sobie.
O dziwo, lwiątka go usłyszały. A nawet zareagowały, bo na chwilę przestały okładać się nawzajem łapami i popatrzyły na niego zdziwione.
— Ale co? — spytał Kovu. — Na Złej Ziemi nie ma nic ciekawego, będziemy oglądać kolejne suche bądyle i kolekcjonować kamienie? Jak ty coś wymyślisz...
Nuka tylko na to czekał. Z gracją hipopotama, który marzy o byciu baletnicą wykonał przed Kovu głęboki ukłon zakończony zaryciem nosem w piach — co nie było zbyt przyjemne, ale osłupiała mina Kovu rekompensowała wszystkie cierpienia.
— Gwiazdo jutrzenki, zbawienie przyszłych pokoleń, jedyny oswobodzicielu nas, uciśnionych — zaczął lew tonem, od którego Vitani zaczęła udawać, że wymiotuje. — Cukiereczku ty najsłodszy, wysil czasem te twoje wybitne szare komórki i słuchaj, co się do ciebie mówi, dobrze? Czy ja mówiłem cokolwiek o tym, że będziemy zwiedzać nasz przewspaniały dom?
— Yyy... co? — Mina Kovu nie była zbyt inteligentna.
Vitani okazała się bystrzejsza. Na szczęście, bo Nuka już zaczął załamywać się pokrewieństwem z tak niekumatymi stworzeniami.
— Myślisz o Lwiej Ziemi? Mama nie pozwoliła nam tam chodzić i powiedziała, że jak nas tam zabierzesz, to cię oskalpuje — wygłosiła lwiczka, chcąc najwyraźniej uchodzić za przykładną córeczkę. Jednak jej błyszczące z podniecenia oczy wyraźnie wskazywały, gdzie ma wszelkie zakazy i nakazy.
— No nie do końca. Ale to będzie równie ciekawe, o ile nie ciekawsze. Podążaj za mną, niekumaty książę Wyrzutków, mieczu zagłady... AŁA, a to za co było?!
— Po prostu się zamknij — burknęła Vitani, wypluwając ostatnie włoski, które zostały jej w pyszczku po ugryzieniu starszego brata w ogon.
Nuka spojrzał na nią jak na wyjątkowego obrzydliwego insekta, pogłaskał demonstracyjnie  uszkodzoną część ciała i ruszył niechętnie naprzód — nie patrząc, czy bliźniaki w ogóle za nim idą i mrucząc coś o smacznym obiedzie dla krokodyli.
Lwiątka poszły oczywiście za nim, przepychając się i kopiąc między sobą — dzień jak co dzień. Kovu gapił się ponuro na starszego brata.
— Vitani? — spytał lewek tak cicho, by Nuka go nie usłyszał. — Myślisz, że mama będzie ze mnie zadowolona? Że będę umiał być taki jak Skaza? Nuka mówi...
— Nuka jest głupi — przerwała mu krótko lwiczka, kopiąc jakąś małą czaszkę — skąd ona sìę tu nagle wzięła? — która potoczyła się kawałek i z cichym chrzęstem rozpadła się na kilka części.
Choć ziemia pod ich łapami pozostawała taka sama — pokryta uciążliwym pyłem, spękana i twarda, bez śladu żadnego kiełkującego życia — krajobraz wokoło powoli się zmieniał. Rachityczne pnie drzew, kolczaste krzaki i rozgrzane niemal do czerwoności palącym słońcem skałki ustępowały miejsca porozrzucanym tu i ówdzie kościom. Małe i duże, czaszki, piszczele, miednice, straszące nagą białością lub z widocznymi resztkami mięsa — otoczenie z każdym krokiem coraz bardziej przypominało miejsce posiłku jakiegoś giganta, który po skończonej krwawej uczcie przyczaił się gdzieś w pobliżu, by po krótkiej drzemce dopaść kolejną ofiarę.
— Mama cię zabije — powiedział Kovu, niepewnie rozglądając się na boki. — Jeśli coś nam się stanie.
— A co, boisz się? Ty, w którym pokładają nadzieje wszystkie Wyrzutki? Jutrzenka nowego dnia? — prychnął kpiąco Nuka i pchnął brata tak mocno, że ten wpadł w stos rogatych czaszek. Muchy, które właśnie zjadały z nich resztki zielonkawego mięsa, wzbiły się w niebo ze wściekłym bzyczeniem.
— Wcale nie! — oburzył się lewek, i, wygramoliwszy się na powierzchnię, zaczął czyścić futro z obrzydliwych skrawków... czegoś.
— Co to za miejsce? — spytała Vitani, ignorując sprzeczkę braci. Ciekawie przyjrzała się ogromnemu, prawie kompletnemu szkieletowi czegoś, co za życia miało chyba dwie głowy i trzy łapy.
— Cmentarzysko Słoni. No i wysypisko reszty trupiarni, która nigdzie indziej się nie przyda. Hej, Kovu, za tobą!
— Gdzie!? — Lewek obrócił się gwałtownie wytrzeszczając ze strachu oczy, lecz zobaczył tylko kolejne szkielety. Ze wściekłym prychnięciem spojrzał na brata, który dosłownie zwijał się ze śmiechu. — To nie jest śmieszne!
— Jest — wykrztusił tylko Nuka, z głośnym rechotem padając na stertę czegoś, czemu lepiej było się nie przyglądać
— Chodź, Kovu — Vitani poklepała uspokajająco rozwścieczonego brata po ramieniu. — Nie marnuj na niego czasu, tu jest tyle fajnych rzeczy! O, na przykład to. Ten aligator miał naprawdę długie zęby, jak on zamykał paszczę?
Lewk posłał bratu ostatnie mordercze spojrzenie i poszedł za siostrą, starannie unikając wdepnięcia w gnijące mięso. Nuka, chichocząc jeszcze pod nosem, podążył za nimi wzrokiem, aż całkiem zniknęli w sercu Cmentarzyska. Od czasu do czasu dobiegały go urywki podnieconych okrzyków ("Łał, jaka ogromna czaszka słonia" czy "Aaa, ten gejzer sfajczył mi ogon") ale ogólnie panowała tu błogosławiona cisza i spokój.
Choć nieporównywalny z Lwią Ziemią, Cmentarzysko również miało swój specyficzny urok a'la wysypisko śmieci. Pełen przeróżnych owadów żywiących się padliną, smrodu rozkładających się ciał, chrzęstu kości — ale według lwa było dobrze tak jak jest.
"Tylko lwioziemskie smarkacze boją się tego miejsca" pomyślał Nuka, powoli torując sobie drogę w morzu odpadków "No i Kovu, oczywiście, ale ja zawsze powtarzam, że on jest tylko małym, nieporadnym kotkiem, nie mścicielem wielkiego Skazy. Matka jeszcze się o tym przekona i mnie doceni. Kiedyś na pewno".
Z oddali usłyszał kolejny wrzask i świst gorącej pary wydobywającej się z gejzeru. Ruszył nieśpiesznie w tamtym kierunku, snując rozkoszne wizje na temat nagłej i bolesnej śmierci Wybrańca Numer Dwa. A potem Wybrańca Który Był Pierwszy i  każdego, kto stanie mu na drodze do władzy.



----------------
Witam :) Jak zwykle wrzucam rozdział z dużym opóźnieniem, ale ostatnio nie mam kompletnie ochoty na pisania, bo całą moją uwagę zaprzątają sprawy... weterynaryjno-królicze, że się tak wyrażę :p
Może niektórzy z was pomyślą sobie teraz "Pfff, królik? Serio?" — ale dla mnie to nie tylko "głupi zwierzak, który nic nie rozumie" (tak, często spotykam się z takimi opiniami). Przez te 7 lat, kiedy mój futrzak jest ze mną, zdążyłam się z nim naprawdę zżyć i zrobię wszystko, by pożył w szczęściu tyle, ile się da.
Dobrze, koniec już tej patetycznej mowy, i tak na pewno nikogo to nie interesuje. Mam nadzieję, że taki mały przerywnik o Złoziemcach przypadł wam do gustu :) Co myślicie o ambicjach Nuki?
Pozdrawiam c: