Bawole mięso nie smakowało zbyt dobrze, było bardzo żylaste i jakby twardawe. Na jego korzyść nie wpływało zdecydowanie również szybkie połykanie wielkich porcji w przeświadczeniu, że zaraz w kark będzie się miało wbite dwa komplety małych pazurków.
— Kopa, jak to było? — Zza najbliższego drzewa rozległ się piskliwy głosik. — "Obserwuj i podkradaj się" czy "Podkradaj się i obserwuj"?
— Cśśś, wszystko zepsujesz! — odezwał się drugi, jeszcze cieńszy głos. Po krótkiej, ale dość cichej wymianie zdań nastąpiło coś w rodzaju miękkiego bum, jakby ktoś z całej siły przydzwonił o ziemię.
Najstarszy książę przełknął ostatni kawałek niesmacznego posiłku. Zamachnął się obgryzioną kością i rzucił nią niedbale, byle gdzie. Dziwnym trafem — i zupełnym przypadkiem! — trafił wylegującego się nieopodal słonia w sam środeczek czoła. Zwierz rozejrzał się groźnie dookoła, zamachał z irytacją olbrzymią trąbą i na powrót zapadł w drzemkę.
Obserwujący go w napięciu Kopa mógł odetchnąć z ulgą — tym razem obyło się bez awantury.
— Ej, trochę mniej gadania, więcej polowania! — zawołał w stronę ukrytego za drzewem rodzeństwa. — Gdyby lwice próbowały zdobyć obiad tak jak wy, roślinożercy już dawno byliby na drugim końcu sawanny, a nie...
Nim skończył, na jego grzbiet spadły dwa miodowe kłębki z wrzaskiem przypominającym do złudzenia syrenę przeciwmgielną. Jeden za cel obrał sobie grzywę Kopy, drugi jego ogon.
Kopa złapał się teatralnie za serce i z gracją umierającego łabędzia upadł na ziemię, wywalając na wierzch język. Lwiątka natychmiast z niego zeskoczyły.
— Ty umarłeś tylko tak na niby czy naprawdę? — spytała lekko zaniepokojona Kiara.
— No i co, jednak cię upolowaliśmy, ha! Prawda, Kopa? Kopa...?
Książę poleżał jeszcze chwilę bez ruchu, pozwalając, by maluchy trochę się pomartwiły — taka mała zemsta starszego brata. Potem jednak wstał, wyszczerzając zęby w uśmiechu, czemu towarzyszyły okrzyki radości wydobywające się aż z dwóch gardeł.
— Wspaniale, duecie na K — powiedział Kopa, tłamsząc w mocnym uścisku oba lwiątka. — To co, od dzisiaj wszystkie lwice mają wolne i wy polujecie dla stada, tak?
Bliźniaki szybko wyswobodziły się z jego objęć i odskoczyły na bezpieczna odległość. Kion natychmiast zaczął poprawiać sobie maleńką jasnorudą grzywkę — a raczej coś, co przy dobrych wiatrach w przyszłości stanie się grzywką — którą tak się szczycił. Widząc to, Kiara szturchnęła go żartobliwie w bok.
— Ja chyba jednak nie lubię polować. To nudne — mruknęła lwiczka i, z łatwością charakterystyczną tylko dla dzieci, spytała — Co będziemy teraz robić?
Dobre pytanie. Kopa uwielbiał zajmować się młodszym rodzeństwem, jednak do tego zajęcia potrzebne było sporo fantazji — gdy kończyły się zabawy, zaczynały się schody. Znudzone, a więc marudne lwiątka potrafiły dać nieźle w kość każdemu.
— Hm. — Zaczął liczyć głośno Kopa. — Chowanego było, ganianego było, zabawa w zapasy, walkę i polowanie też, "Raz dwa trzy Złoziemiec patrzy", jaskinie do wynajęcia... A kalambury?
— W to bawiliśmy się wczoraj cały dzień. — Kion wywrócił demonstracyjnie oczami. — Dalej!
Kopa był w kropce. Jak najszybciej musiał wymyślić coś na tyle zajmującego, by zaciekawić lwiątka, ale i bezpiecznego, by się nie pozabijały. Nic nie przychodziło mu jakoś do głowy. W co on bawił się, gdy był mały?
"W jak dobrze i sprawiedliwie rządzić królestwem" natychmiast sam sobie odpowiedział "Tyle że nikt nie pytał mnie o zdanie, czy chcę w to grać".
W chwili, gdy miał już się poddać — lwiątka robiły się coraz bardziej niecierpliwe, a z nieba dalej nie zamierzał spaść żaden genialny pomysł — jego wzrok spoczął na pobliskim baobabie. Drzewo było jeszcze dość małe, w niczym nie przypominało rozłożystej siedziby Rafikiego. Każdą drobną gałązkę dałoby się bez trudu złamać jednym uderzeniem łapy. Ale pomiędzy liśćmi dało się zauważyć okrąglutkie, jasnozielone owoce — i to było teraz najważniejsze.
— A może zagracie w baobabią piłkę? — spytał z chytrym uśmieszkiem Kopa, rozmyślając już nad realizacją swojego jakże genialnego, aczkolwiek prostego planu.
Bliźniaki wymieniły między sobą zdziwione, ale zaciekawione spojrzenia. Kion zrobił głupią minę i popukał się łapą w czoło. Kopa udał, że tego nie zauważył.
— Będziemy rzucać baobabem? — zaciekawiła się Kiara. — Czy on nie jest taki troszkę... za duży? I za ciężki?
— Patrzcie i uczcie się. No i podziwiajcie, tak przy okazji — powiedział wyniośle Kopa. Stał chwilę bez ruchu, oceniając wysokość drzewa, swoją odległość od niego i inne bezsensowne fizyczne parametry. A potem wziął krótki rozbieg i szybkim susem wskoczył na baobab. Pazury ślizgały mu się po gładkiej korze, nie mogąc znaleźć miększego miejsca do wbicia się. Po spektakularnym skoku nastąpiło powolne zjeżdżanie z pnia, tyłem do przodu — ale Kopie udało się w ostatniej chwili pochwycić w zęby najniżej wiszący owoc, więc misja zakończyła się sukcesem.
Lwiątka patrzyły na jego poczynania niepewnie, nie mogąc się zdecydować, czy lepiej byłoby wiwatować czy uciekać. Po krótkim zastanowieniu zaczęły jednak klaskać, tak na wszelki wypadek. Wariatów chyba lepiej nie denerwować...
— Widzicie? — spytał Kopa, kładąc przed rodzeństwem swoją zdobycz. — Owoc jest okrągły, więc łatwo się turla, o tak. — Tu zaprezentował, popychając lekko przedmiot łapą. — Moglibyśmy zrobić zawody w toczeniu owocu. O, te dwa i tamte dwa drzewa doskonale nadadzą się na bramki, widzicie? Jeśli ktoś wturla owoc do bramki przeciwnika, zdobędzie jeden punkt. Kto będzie miał ich najwięcej, wygra. To wcale nie jest takie łatwe, cały czas musicie być skupieni na ataku i obronie. I co powiecie?
— Tata! — wykrzyknął Kion, wskazując łapą na coś za Kopą. Oba lwiątka natychmiast straciły zainteresowanie starszym bratem i pobiegły w obranym przez siebie kierunku.
Skonfundowany Kopa — czy takim maluchom może zaszkodzić upał? — obejrzał się za nimi. Jego dobry dotychczas humor szybko się spakował i pojechał na dożywotnie wczasy na Bermudy.
"Bawola kostka, a już myślałem, że uda mi się go do wieczora unikać" pomyślał zrozpaczony. Szybko poszukał wzrokiem jakiegoś wyjątkowego dużego dołu lub wysokiej góry mogącej służyć mu jako tymczasowa kryjówka. Jak na złość nic takiego nie znajdowało się w pobliżu. Był więc skazany na towarzystwo ojca, a więc i kolejną pogadankę o władzy — tak w ramach wspaniałego bonusu, bo w sumie czemu by nie.
W stronę swoich dzieci zmierzał powoli Simba w towarzystwie starego majordomusa. Ptak, machając skrzydłami z widocznym wysiłkiem, opowiadał coś z ożywieniem królowi, a ten — jak zwykle — słuchał go w skupieniu. Nie przerywał monologu Zazu, czasem tylko potakiwał głową lub zrobił jakąś małą uwagę. Jednak gdy zobaczył pędzące ku niemu niczym dwa pociski lwiątka, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozłożył ramiona, by objąć obydwoje. Sprawy królestwa mogły chwilę poczekać, gdy w grę wchodziły ukochane potomki.
— Tatusiu, co robisz? Rządzisz królestwem, prawda? Ja też mogę? Tak troszeczkę? — spytała podekscytowana Kiara, niemal tonąc w rudej grzywie ojca.
— Tak, kochanie — mruknął nieuważnie król, odstawiając oba lwiątka na ziemię. — Chętnie zająłbym się czymś pożytecznym, ale muszę biegać za kimś, kto nie pojawił się na dzisiejszej lekcji. Wiecie może, o kim mówię?
— O Kopie — odpowiedzieli zgodnie Kiara i Kion, pokazując przy okazji łapkami na starszego brata. Kopę czasem naprawdę zadziwiała ich naiwność — dałby sobie łapę uciąć (albo i nie), że w ich wieku był bardziej rozgarnięty. W ostatecznym akcie desperacji na schronienie rozważał nawet niedaleką kępę trawy — uznał jednak, że wystająca głowa lwa będzie zwracała na siebie nie mniej uwagi niż cały lew.
— Hej, tato — powiedział Kopa i sam aż się zdziwił brzmieniem swojego głosu. Piszczał niezgorzej niż maleńki kociak! — No wiesz, mama kazała mi popilnować nasz duecik, więc sam rozumiesz...
— Wcale nie — zaprzeczył z oburzeniem Kion Pierwszy Zdrajca Lwiej Ziemi. — Powiedziała, że lekcja bycia królem jest ważniejsza, ale ty się uparłeś. Już nie pamiętasz?
Kopa zapragnął go nagle utopić w najbliższym bajorze.
Simba patrzył ze zmarszczonymi brwiami na najstarszego syna. Już się nie uśmiechał. W żaden sposób nie skomentował uwagi Kiona, mocniej zacisnął tylko usta tak, że przypominały obecnie niezwykle cienką linię.
— Więc przeprowadzimy twoją lekcję teraz — rzucił. — Zbieraj się. Zazu, ty popilnujesz maluchy.
— A może zagrasz z nami w baobabią piłkę, tatusiu? — spytała słodko Kiara, zanim padły jakiekolwiek sprzeciwy wobec decyzji króla. — Kopa wymyślił dla nas tę zabawę, ale jeszcze nie zdążyliśmy jej wypróbować.
Mina Simby na powrót złagodniała. Nie było tajemnicą, że ubóstwiał swoje młodsze pociechy — tak jak cała reszta lwioziemskiego stada — ale jego ulubienicą bezsprzecznie była Kiara. Lwiczka doskonale umiała wymusić na ojcu wszystko, czego w danej chwili zapragnęła, używając tylko niewinnego uśmiechu i wielkich, orzechowych oczu.
— Na czym polega ta gra? — spytał król.
Kopa, widząc na horyzoncie swoją szansę na odwleczenie koszmarnie nudnych nauk, rzucił się do wyjaśniania zasad. Bliźniaki demonstrowały praktykę, turlając z coraz większą wprawą prowizoryczną piłkę. Stary Zazu, również ciesząc się z chwili przerwy, rozprostowywał kości na pobliskim kamieniu.
Gdy wszyscy zawodnicy jako tako ogarnęli i teorię, i praktykę, podzielono się na dwie drużyny. Grę zaczynał Kopa, mocno wybijając w powietrze owoc.
Rozgrywka była długa i zacięta, choć na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych. Dla wszystkich dużym zaskoczeniem okazało się zachowanie Simby; lew jakby odmłodniał o kilka lat, śmiał się wraz z dziećmi i równo z nimi biegał za piłką. Noszona przez niego maska statecznego króla opadła na chwilę, ukazując oblicze niesfornego dziecka. Kopa nie miałby nic przeciwko, by tak pozostało już na zawsze.
— Wygraliśmy... wygraliśmy... — wysapał uszczęśliwiony Kion, gdy zmęczeni po grze Kopa i Simba legli na trawie. Choć Kiara była w drużynie Kopy, a więc tej pokonanej, na znak zgody przybiła wesoło piątkę z bratem bliźniakiem.
— A jaka będzie nagroda?
— Taka, że wy zostaniecie tu teraz pod opieką Zazu, a ja i Kopa odbędziemy lekcję — powiedział stanowczo król, ocierając wierzchem łapy spływający mu po czole pot.
Tym razem nawet najsłodsza minka, jaką kiedykolwiek zdołałaby uraczyć ojca Kiara, nie dałaby żadnego rezultatu. Simba był głuchy na wszelkie prośby, więc już wkrótce oddalał się od maluchów z najstarszym synem. Zazu — z dość nieszczęśliwą miną, ale bez jakiegokolwiek sprzeciwu — został tymczasowym strażnikiem i opiekunem lwiątek w jednym.
— Tato... — zaczął niepewnie Kopa, jak zawsze, gdy planował w czymkolwiek przeciwstawić się królowi. Z góry wiedział, że opór nie ma najmniejszego znaczenia, Simba, powołując się na przeróżne prawa, kodeksy i statuty Lwiej Ziemi, i tak postawi na swoim. — Byłem już dzisiaj z tobą na porannym patrolu, wysłuchałem też meldunku Zazu. Czy nie moglibyśmy, no wiesz, odpuścić sobie tej lekcji? Tylko dzisiaj, proszę.
Król popatrzył na syna, jakby ten nagle, jakimś tajemniczym sposobem, zamienił się w radziecki czołg. Co najmniej.
— Jesteś coraz starszy, więc to chyba naturalne, że przybywa ci obowiązków. Pamiętaj, król zawsze musi być gotowy, by nieść pomoc innym. Nie ma miejsca na lenienie się, przecież doskonale o tym wiesz, synu — wygłosił król mentorskim tonem, całkowicie wykluczającym dalszą dyskusję. — A teraz zajmijmy się czasami Mohatu Czwartego Z Wielkich Władców oraz jego dokonaniami...
---------------
Witajcie, Drodzy Czytelnicy :) Korzystając z chwili wolnej od nauki (czyli podczas konsumpcji ciast, które miały być świąteczne, a wyszły raczej przedświątecznie), skończyłam w końcu pisany już od dłuuugiego czasu rozdział. Wiem, że wyszło raczej nudnawo, bo nic, oprócz wątpliwej jakości meczu, tu się nie dzieje, ale mam nadzieję, że taki spokojny przerywnik i tak wam się spodoba — bo od następnego rozdziału zacznie się dziać coś, co ostatecznie sprawi, że to nie Kopa zostanie królem. Eee... czy ja przypadkiem nie walnęłam tu właśnie jakiegoś sporego spoilera? *zapycha się ciastem i już nic nie mówi*
Bardzo przepraszam, że nie komentuję ostatnio waszych blogów, obiecuję, że w połowie maja się poprawię c:
Bardzo przepraszam, że nie komentuję ostatnio waszych blogów, obiecuję, że w połowie maja się poprawię c:
Życzę wam miłej Wielkanocy :) (Mam nadzieję, że rozdział X uda mi się wstawić jeszcze przed matura...)
Fantastyczny rozdział.Mi się tam podobał.Żal mi Kopy..serio.Kiara wydaje się taka przeurocza! Nic dziwnego,że to córeczka tatusia.
OdpowiedzUsuń~Pozdrawiam~
Korzystając z okazji,chce ci życzyć mokrego dyngusa w tym wiele "ofiar" :)
UsuńDziękuję i nawzajem, niech wiadra i takue tam pójdą w ruch :)
UsuńUuuu matury :/ Moja siostra też ryje ciągle przed książkami. Życzę powodzenia c:
OdpowiedzUsuńRozdział genialny. Kion i Kiara są typowymi dzieciakami xd Kopacz w wersji starszego brata jest super ❤
Pozdrawiam i czekam na next °ω°
Ps. Wesołych Świąt!
*Kopa, a nie Kopacz xd
UsuńKopacz? Czyżby jakieś podprogowe aluzje polityczne? ;D
UsuńNo niestety, rycie jest raczej konieczne :\ Ale pocieszam się, że jeszcze tylko z miesiąc takiej harówki, a potem... wolne! C:
Również pozdrawiam :)
Nie dziwię się, dlaczego to akurat Kiara zostanie wybrana przez Simbę na królową, zważając na to, jak król odnosi się do pierworodnego syna, a z jaką przesadną czułością do córki. Kurczaki, czy on nie widzi, że tworząc taki... surowy dystans pomiędzy sobą a Kionem, czyni go nieszczęśliwym? (dzięki, ach dzięki Kionie Pierwszy Zdrajco Lwiej Ziemi XD). Dobrze, że książę przynajmniej ma rodzeństwo, z którym może miło spędzać czas. Zazdroszczę mu talentu dogadywania się z młodymi, bo ja takie zazwyczaj omijam szerokim łukiem (zazwyczaj z wycelowaną dzidą. Dla pewności XD). No i kreatywności (Raz dwa trzy, ZŁOZIEMIEC PATRZY! :D).
OdpowiedzUsuńPamiętam, że były chyba jedna czy dwie dwie literówki, ale nie jestem do końca pewna gdzie i czy są nadal, bo rozdział przeczytałam trzy dni temu. Za to teraz w trakcie rzucania okiem na tekst wyłapałam:
"Moglibyśmy zrobić zawody w toczeniu, owocu." - zbędny przecinek c;
Pozdrawiam ciepło no i mam nadzieję, że przed maturami jeszcze uda ci się wrzucić nowość. Już się nie mogę doczekać, co takiego przeskrobie Kopa w kolejnym rozdziale! ;D ~ Krävariss
Poprawione ;) (skąd ten przecinek się tam wziął...?)
UsuńFakt, dzieci to zUo - ale Kopa nie ma raczej wyboru, od zanudzenia sie na smierć czy lekcji tatusia już lepsze jest bawienie młodszego rodzeństwa.
Heh, ja też mam nadzieję, że uda mi sie coś wrzucić, chociaż teraz już całkiem mam wrażenie, że nie robie nic innego poza uczeniem się dat i rozwiązywaniu zadań o prawdopodobieństwie :/
Również cię pozdrawiam :)
Super rozdział i świetny blog. Rozwalił mnie Kion Pierwszy Zdrajca Lwiej Ziemi Hahahaha. Rozumiem Kope. To o Mohatu zapowiadało się dość nudnie ;) Życzę Ci weny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKopa i jego rodzeństwo są razem przesłodcy. <3 A Kionowi Pierwszemu Zdrajcy Lwiej Ziemi należy się lanie i szlaban na jeża. "[...]Sztywno, równo i posłusznie, a do tego bez wahania. Dyscyplina! Dyscyplina, to podstawa wychowania. [...] Baczność klasa! Klasa słucha! Własnie przeleciała mucha. Ha! [...]" Błagam, nie pytajcie skąd mi się to wzięło.
OdpowiedzUsuńSimba tak bardzo kocha Kiarę, że zrobi dla niej wszytko, tak? A syn to nie... Nie, nie, nie! Syna nie wolno kochać! Ja to na miejscu Kopy bym wszystko olała, co prawda narażając się na gniew ojca, ale bym sobie poszła do Tanabiego i bym mu się żaliła (taaa... Tanabiego i Kopę też shippuję). A potem "przypadkiem" bym go cmoknęła. ;D
W ogóle to jakby mi tak Simba przynudzał to bym sobie pomyślała nad tym jaką zabawę jutro zaprezentuję rodzeństwu. XD
No właśnie, na tym chyba się skończy moje przynudzanie.
Czekam na notkę i życzę powodzenia w (na maturze?) maturze!
Pozdrawiam! :D