niedziela, 21 maja 2017

Rozdział XI

No i widzisz, co narobiliśmy? Mówiłam ci, że trzeba mu o tym wcześniej powiedzieć, jakoś uprzedzić...
— Niby co by to dało? Wiesz, że od razu byłby na "nie", więc po co się denerwować? Pozłości się i mu przejdzie.
— Nie możemy go ciągle traktować jak małe lwiątko, powinien w końcu poczuć, że mamy do niego zaufanie i liczymy się z jego zdaniem, nie sądzisz?
Kopa miał wrażenie, jakby przechodził jakąś paskudną powtórkę z dzisiejszego poranka. Z tą różnicą, że teraz zapadał wieczór i nikt — jak na razie — nie rzucał się na niego z pazurami. No i w tej wersji rodzice, występujący zamiast rodzeństwa, byli bardziej dyskretni — rozmawiali cicho u wejścia u groty, a nie tuż przy jego uchu.
Książę leżał zwinięty w ciasny kłębek w najciemniejszym rogu jaskini. Przez długi czas pozostawał tam całkiem sam, sporadycznie zaglądały do niego tylko zatroskane bliźniaki, ale widząc ponurą jak stado burzowych chmur minę starszego brata, natychmiast się wycofywały. Mimo że od wspaniałej nowiny minął już niemal cały dzień, Kopa był tak samo wściekły jak na początku. Wszystko się w nim gotowało i, gdyby był czajnikiem, od dawna gwizdałby i buchał parą.
Jak oni mogli mu to zrobić?! Ośmieszać go przed oboma stadami, zachowując dla siebie tak ważną informację, że ma się wkrótce ożenić  po prostu marzenie każdego nastolatka. Kiedy zamierzali go łaskawie poinformować, w dniu ślubu czy przed samą ceremonią? I czy on się w ogóle prosił o jakąś narzeczoną?!
Kopa chwycił pierwszy lepszy pobliski kamyk i cisnął nim z całej siły, wkładając w to całą swoją furię o ścianę jaskini. Dźwięk kruszonej skałki nie był zbyt głośny, ale w zupełności wystarczył, by Simba i Nala zamilkli.
— Synku? Nie śpisz? — odezwała się lwica po krótkiej chwili ciszy. 
Książę nie raczył odpowiedzieć.
— Kopa, nie zachowuj się jak obrażone dziecko — warknął Simba, ale po kilku cichych słowach partnerki ciągnął już trochę łagodniej. — Chodź tu do nas, porozmawiamy. Boczenie się nic ci nie pomoże.
Książę podniósł się powoli i poszedł w stronę rodziców. Najchętniej zignorowałby ostentacyjnie słowa ojca i na dokładkę prychnąłby jak najgłośniej umiał, pokazując, gdzie ma to całe narzeczeństwo. Taka opcja była naprawdę bardzo kusząca, ale czy oprócz chwilowej satysfakcji coś by dała? Jeśli zachowywałby się jak rozkapryszony bachor, tak też będzie się go traktować, proste.
Nala spróbowała przytulić syna, ale ten delikatnie, lecz zdecydowanie odsunął się od niej. Simba już otworzył usta — wyglądał, jakby chciał wygłosić kolejną ze swych pogadanek — jednak w ostatniej chwili się rozmyślił. Oboje wyglądali na lekko spiętych, jakby onieśmielała ich rozmowa z własnym synem.
— Dlaczego, skoro wy o tym wiedzieliście, nie uprzedziliście mnie, że zaręczyliście mnie z tą tam, Maishą? — spytał wojowniczo Kopa. No i dlaczego to wy decydujecie, kto ma być moją partnerką? Przecież tu chodzi o moją przyszłość, to ja powinienem podejmować decyzje.
— Uznaliśmy, że nie ma sensu cię martwić tym wcześniej, niż było konieczne. Do ślubu jeszcze daleka droga, więc myśleliśmy, że jeszcze mamy czas, by ci o tym powiedzieć. Teraz rozumiemy, że to było wobec ciebie bardzo nieuczciwe i oboje chcemy cię przeprosić. PRAWDA, Simba? — Lwica dźgnęła znacząco partnera w bok. Ten skrzywił się, jakby zjadł stosik cytryn, ale posłusznie pokiwał głową.
Kopa poczuł się odrobinę lepiej. Każdy popełnia błędy, nawet — a może przede wszystkim? — rodzice, to nic nowego. Postąpili bardzo głupio, ale może cały ten ślub da się jeszcze jakoś odkręcić? Porozmawia się spokojnie z Isharą i Maishą, może na pocieszenie zaproponuje się kilka błyskotek...
Naiwne nadzieje księcia zniszczył oczywiście Simba.
— No dobrze, to teraz, skoro już wiesz, powinieneś pójść do Maishy. To twoja przyszła partnerka i królowa Lwiej Ziemi, powinieneś choć trochę ją poznać..
— Czyli... jednak muszę się z nią żenić? — spytał Kopa, czując, jak powraca do niego dawny gniew. — Myślałem, że sami już doszliście do tego, że to głupi pomysł.
Nala westchnęła cicho, przeczuwając zbliżającą się kłótnię. Nadepnęła ostrzegawczo Simbie na łapę, ale tym razem to nie podziałało.
— Aranżowane małżeństwa to bardzo stara i powszechnie stosowana tradycja. — zaczął król. — Służy zacieśnianiu więzi pomiędzy dwoma stadami, no i pozwala wybrać odpowiedniego kandydata. Ja i twoja matka zostaliśmy zaręczeni przez rodziców, Mufasa z Sarabi też...
— Czyli, skoro wy jesteście szczęśliwi, wpychanie kompletnie obcych sobie nastolatków w związek na całe życie to taki świetny pomysł? A co, jak się nie polubimy, albo któreś z nas zakocha się w kimś innym? Pomyśleliście o tym w ogóle?
— Będziesz królem, nie twoje szczęście jest najważniejsze. Myśl o dobru stada.
No tak, odwieczny i jedyny argument. Król, król, król. Kopa miał już tego słowa powyżej uszu. Idealny władca, którym Kopa, nawet jeśli starałby się ze wszystkich sił, i tak nigdy się nie stanie.
Nie będę królem — powiedział powoli i dobitnie książę. A potem, nie słuchając już odpowiedzi ojca, wymaszerował z groty.
Wspiął się na czubek Lwiej Skały i usiadł tam, ciężko wzdychając. Jakoś szczególnie nie przepadał za tym miejscem — za bardzo kojarzyło mu się z ojcowskimi lekcjami i bardzo tu wiało — ale za to było bardzo małe prawdopodobieństwo, że kogoś spotka. Jak na razie nie miał zamiaru rzucać się ze szczytu, po prostu potrzebował chwili oddechu od... od tego wszystkiego.
Życie jest jak słońce, wschodzi, by osiągnąć szczyt, a potem odejść, Kopa przypomniał sobie słowa ojca wypowiedziane dawno temu, chyba na którejś z pierwszych lekcji. Aby cała egzystencja przebiegała harmonijnie, każdy ma swoje własne miejsce w Kręgu Życia — przywileje, ale i obowiązki, które musi zaakceptować.
"Moim obowiązkiem będzie bycie królem" pomyślał ze smutkiem Kopa, obserwując fioletową łunę nad horyzontem, jedyną pozostałość po minionym dniu. "Czy, jeśli się temu sprzeciwię, nikt nie będzie mógł zając mojego miejsca i na Lwiej Ziemi zapanuje chaos? Nie chcę być taki jak Skaza, nie chcę, by rodzina przeze mnie cierpiała. A może... może spróbuję poznać tę Maishę, co mi szkodzi? Najwyżej się nie polubimy, nie musimy się lubić".
Czując, jakby postępował trochę wbrew sobie, Kopa zszedł z Lwiej Skały. Maishę i jej towarzyszki znalazł dość szybko, w jednej  z większych jaskiń. Ishary z nimi nie było, co książę przyjął z dużą ulgą. Trochę obawiał się króla Trawiastych Równin, zwłaszcza po swoim głupim występie. Lwice obgryzały właśnie jakieś kości z resztek mięsa, ale gdy dostrzegły młodego lwa, natychmiast skupiły na nim całą uwagę.
— Bardzo przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, księżniczko Maisho — powiedział głośno Kopa, ignorując całą resztę towarzystwa i ostatkiem sił powstrzymując się, by nie poprawić niesfornej, sterczącej na wszystkie strony grzywy. — Ja... bardzo źle się poczułem i musiałem natychmiast się położyć.
Nie wiadomo, czy księżniczka mu uwierzyła, ale uśmiechnęła się miło.
—  Rozumiem, nie gniewam się. A czy teraz już wszystko dobrze?
— Tak, kropelki od naszego szamana potrafią zdziałać cuda. Eee... a może zechciałabyś się ze mną przejść, księżniczko? Na Lwiej Ziemi jest wiele cudownych miejsc, które chętnie ci pokażę. — Ciekawskie spojrzenia pozostałych lwic zaczynały już działać Kopie na nerwy.
— Oczywiście, bardzo chętnie. — I dodała, gdy już wyszli z groty. — Ale jestem po prostu Maishą, nie musisz tytułować mnie księżniczką, czuję się niezręcznie. Nie jestem nikim wyjątkowym tylko dlatego, że urodziłam się jako córka króla.
— W takim razie do mnie mów po prostu Kopa. Jeśli chcesz, oczywiście.
Podali sobie łapy. Ta Maishy była mała i delikatna, jak cała jej właścicielka. Choć początkowo lwica wydała się księciu o wiele młodsza, teraz dostrzegł, że jest chyba w jego wieku — tylko po prostu dość drobna.  Odziedziczyła po swoim ojcu jasnokremowe futerko i prawie czarne, granatowe oczy. Duży kontrast dla niemal białej sierści stanowiły jej brązowe jak czekolada uszy, choć Kopa nigdy nie powiedziałby na głos, że w połączeniu z resztą jej ciała wyglądają dość śmiesznie, jakby dołożone z innego kompletu.
Szli w ciszy. Kopa gorączkowo zastanawiał się, jaki temat mógłby poruszyć. Maisha wydawała się dość miła, ale książę nie miał żadnego doświadczenia w kontaktach z lwicami. Co, jeśli powie coś głupiego i ją obrazi? Albo, co gorsza, ona się rozpłacze? Wizja sam na sam z ryczącą dziewczyną była przerażająca i wcale nie pomogła w wymyślaniu zajmującej rozmowy.
— Wiesz, poznałam twoje rodzeństwo — W końcu odezwała się lwica, myśląca widocznie szybciej lub jaśniej od Kopy. — Kiara i Kion są bardzo mili, naprawdę.
— Tak, czasem im się to zdarza. A ty? Masz jakieś rodzeństwo?
— Młodszego brata, Furahę. Jest jeszcze mały, więc mama nie chciała iść z nim na tak daleką wyprawę i oboje zostali na naszej ziemi. Szkoda, że ich nie spotkałeś. — Lwica posmutniała odrobinę, ale, wbrew obawom Kopy, ani myślała płakać. — To on będzie przyszłym królem naszego stada, bo według prawa tylko samiec może objąć tron. Lwice mogą zostać łowczyniami lub, tak jak mnie, wydaje się je za książąt z innych stad.
— A jeśli władcy nie mają syna, bo rodzą im się same córki? — Kopa zainteresował się tematem, zapominając na chwilę o byciu bardzo uprzejmie miłym. — Co wtedy się robi?
— Próbuje się do skutku — powiedziała śmiertelnie poważna Maisha, ale widząc przerażona minę narzeczonego, roześmiała się głośno. — Hej, to był żart, nie martw się! Wtedy władza przechodzi po prostu na męskiego potomka z najbliższej rodziny. A dokąd mnie prowadzisz, tak w ogóle?
— Co...? Ach, zaraz zobaczysz — mruknął Kopa, lekko jeszcze skonfundowany wizją lwów z piętnaściorgiem lwiątek. Nie chciał jeszcze zdradzać, dokąd idą, to miała być niespodzianka. Pragnął pokazać lwicy coś, co ją zaskoczy — coś, czego na pewno nie zobaczyłaby na Trawiastych Równinach.
— Jesteśmy na Rozdrożach — oznajmił po kilku minutach marszu.
Stali na szczycie olbrzymiego urwiska. Mimo zapadającego zmierzchu bardzo daleko w dole można było dostrzec sawannę porośniętą wysokimi kępami trawy. Dwie wydeptane ścieżki przypominające tunele w oceanie zieloności krzyżowały się, by po chwili pobiec w zupełnie inne strony świata — w głąb Lwiej Ziemi i ku Granicy Północnej.
— Bardzo tu ładnie —  powiedziała Maisha, obserwując w zamyśleniu horyzont. A potem, kompletnie niespodziewanie, polizała księcia po policzku.
Kopa zesztywniał cały, jakby co najmniej napadło na niego stado rozwścieczonych nosorożców, a nie został pocałowany przez dziewczynę. Odsunął lwicę od siebie na tyle delikatnie, by jej zbytnio nie urazić.
— Słuchaj, ja... nie mogę — wybąkał.
Nastrój zmienił się w jednej chwili — z dość luźnej, może nawet odrobinę przyjacielskiej atmosfery, na taką, którą z łatwością dałoby się kroić nożem.
— Ale dlaczego? Przecież niedługo będziemy małżeństwem, nie powinieneś się wstydzić. Ty... bardzo mi się podobasz. A ja tobie nie? Tak całkiem? — Tym razem w oczach lwicy naprawdę zalśniły łzy, srebrnobiałe w świetle wschodzącego księżyca. 
— Nie, nie o to chodzi... A zresztą, nie zrozumiesz. Wracajmy już na Lwią Skałę.
Maisha pokiwała smutno głową, pociągając od czasu do czasu nosem i wycierając policxki łapą. Kopa wiedział, że zachował się wobec niej podle i powinien to teraz jakoś naprawić. Ale jak, skoro on sam nie wiedział, co nim kierowało, gdy odtrącał lwicę? Po prostu czuł, że nie chce, by go całowała, to było coś w rodzaju impulsu, któremu musiał się podporządkować. Czy coś z nim było nie tak?


------------------
Witam wszystkich serdecznie :)
Matury już za mną — teraz jeszcze tylko obgryzanie paznokci z nerwów do 30 czerwca, kiedy mają być wyniki — i wreszcie mam czas na pisanie i inne takie bzdety, yay! Może uda mi się zachować jako taką regularność w publikowaniu rozdziałów...
Ten rozdział wyszedł według mnie trochę... dziwnie? Początkowo miało się to wszystko potoczyć trochę inaczej, ale ostatecznie Kopek wyszedł na buca odtrącającego zaloty dziewczyny :/ No trudno, i tak go lubię. Jak myślicie, co mogło spowodować takie jego zachowanie i jak potoczą się jego dalsze relacje z Maishą?
Pozdrawiam cieplutko c:

11 komentarzy:

  1. Shipuję Kopę i Maishę c: Pasują do siebie. Jestem ciekawa, czy faktycznie nic by nie wyszło z ich związku. Rozdział sam w sobie mi się podobał, a zwłaszcza moment gdy Kopa rozmyślał nad swoją przyszłością.
    Tak poza tematem, gdzie chcesz jechać studiować?
    Pozdrawiam c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybieram się na UWr na niemcoznawstwo, a gdyby mnie nie chcieli, planem awaryjnym jest coś, co nazwali twórczym pisaniem i edytorstwem ;)

      Usuń
  2. Fantastyczny rozdział i oczywiście czekam na next.Maisha wydaję się fajna.Kopuś..oh ten Kopuś.W sumie go rozumiem.Rodzice (zwłaszcza Simba) chcą za niego decydować,wszystko mu mówić.A on..naprawdę pewnego dnia ucieknie.W końcu,jeszcze wiele wspaniałych rozdziałów przed nami a to dopiero 11 :) RAczej nie będzie z Maishą,sądząc po sławnych naszych obrazkach ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział dobry jak strucla z makiem! Słodki, ale mak sam w sobie... Brr! A już odchodząc od ciast- podoba mi się postać Maishy. Całkiem miła, opanowana... Ale czasem lekko nachalna. Moje przeciwieństwo xD. Życzę ci powodzenia z wynikami matur! Pozdrawiam😘

    OdpowiedzUsuń
  4. No i w końcu nadrobiłam twego bloga! Brawa dla mnie! Hehe xd
    Świetnie się przy tym bawiłam. Masz wielki talent i meeega ci go zazdroszcze. No i mam nadzieję, że do lwiego tasiemca też powrócisz ;)
    Rozdział był genialny. Ugh....Simba. Jak ja go w twojej wersji nie cierpię. Za to gratulacje bo sprawiłaś, że polubiłam Kope i stał się dla mnie barwniejszą postacią. No i oczywiście bliźniaki: wymiatają!
    A i niech się Kopa nie martwi. Odtrącił Maishę pewnie przez to, że po prostu jej nie kocha, jest zły na rodziców, że narzucają mu swoją wolę. Wątpię by poczuli do siebie kiedyś mięte. Wiadomo. Ja jak i większość shipuje: KopaXTani. XD
    No i wielki plus za pojawienie się Tanabiego: w moim wyobrażeniu panowania Simby też Tanabi jest(żeby nie było: takiego bloga nie mam. JESZCZE) tylko w trochę innym wyobrażeniu.
    Czyli matury za tobą? Tia....a za to w moim przypadku piekło przede mną...Chora jestem. Będę w domu dość długo(na pewno tydzień) i masę do nadrobienia. A samo dojeżdzanie do szkoły godzinę mi zajmuje....no ale dobra nie będę się użalać.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że blog ci się spodobał ^^ Simba irytuje chyba każdego - w końcu dość despotyczny z niego tatusiek. Sama bym go najchętniej zamordowała, ale niestety jest mi potrzebny w obecnej wersji, więc chwilowo się powstrzymuję :)
      Zmartwię cię - u mnie Kopa nie bedzie z Vitani, ale kogoś jednak sobie znajdzie c:
      Pozdrawiam ciepło i życzę dużo zdrowia ;)

      Usuń
    2. Nie bedzie z Vit? U...masz u mnie ogromnego plusa :D w koncu cos świeżego a nie odgrzewany kotlet. Dziwne...ciesze sie mimo ze lubie ta pare.
      Rowniez pozdrawiam :D

      Usuń
    3. A i mam jeszcze jedno pytanie: aktualnie Kopa jest nastolatkiem tak?

      Usuń
    4. Tak :) Obrazek w "Bohaterach" jest już trochę (a nawet bardzo) nieaktualny, ale że za kilka rozdziałów Kopa będzie już w miarę dorosły, nie chce mi się tworzyć go jako nastolatka - taki ze mnie leń :p

      Usuń
  5. Genialny rozdział! Maisha jest całkiem fajna, ale jakoś wydaje mi się, że nic z tego związku nie będzie...

    Nie cierpię Simby, jest okropny, kompletnie nie liczy się ze swoim synem...

    Z niecierpliwością czekam na next! Jestem ciekawa jak to wszystko się skończy... :)

    Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. OMG GDZIE TANABI?! CZY COŚ MU SIĘ STAŁO?! CZY SIMBA ZROBIŁ MU KRZYWDĘ?!!! A tak na poważnie to fajny rozdział i ogólnie ciekawą wymyślasz historię. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością XD
    P.S Kopa i Maisha to moje nowe otp ;)( Poza oczywiście Jasirim i Uri)

    OdpowiedzUsuń