poniedziałek, 30 stycznia 2017

Rozdział V

Kolejny kamyk wpadł z głośnym pluskiem do wodopoju. I jeszcze następny, tym razem znacznie większy, którego głośny chlupot wprawił w popłoch okoliczną ławicę błazenków.
Książę Kopa leżał na samym brzegu skałki zwisającym tuż nad powierzchnią wody. Spoczywająca koło niego spora kupka przeróżnych kamieni stawała się z każdym wymachem łapy coraz mniejsza. Z tej perspektywy lewek widział doskonale swoje odbicie — przymknięte ze znużeniem oczy, wygięte w grymasie usta i oklapnięte uszy — to był cały on dzisiejszego popołudnia. 
Lewek nudził się i był smutny jednocześnie. Od kilku tygodni każdy jego dzień wyglądał praktycznie tak samo, czasem zmieniał się tylko rodzaj jedzonego mięsa — zerwanie się o kompletnie nieludzkiej porze, by pójść na patrol z ojcem, okraszony kolejną porcją niezbędnej królowi wiedzy, śniadanie, a potem samotne snucie się po sawannie aż do wieczoru, oczywiście z przerwą na obiad.
Tanabi unikał go gorzej niż ognia od czasu tego głupiego pytania o Skazę. Kopa dalej nie mógł pojąć, dlaczego brat tak bardzo się na niego obraził — skoro, jak twierdził, nie pamiętał ojca, dlaczego nie chciał o nim mówić?  faktem jednak było, że lew nie odzywał się do niego nawet w tak banalnych sprawach jak co dziś jest na śniadanie czy jaka będzie jutro pogoda. Nie chciał też opowiadać o swoich obrazach, co w jego przypadku wydawało się niemal równe śmierci. Tanabi spędzał teraz całe dnie w swojej mikrojaskini, tworząc ciekawe kolory i odcienie nowych farb.
Do porodu mamy zostało już naprawdę niewiele czasu, Nala wyglądała więc bardziej jak piłka z podoczepianymi łapami niż normalna lwica, toteż praktycznie w ogóle nie wychodziła z groty. Kopa bał się strasznie, że mógłby spowodować jakiś groźny wypadek — co w jego przypadku nie było zbyt trudne — więc trzymał się od niej jak tylko mógł najdalej.
A tata... cóż, on zawsze widział w księciu tylko przyszłego króla, nigdy zwykłego dzieciaka, z którym można się pobawić. Kopa znał go dobrze, więc nie próbował nawet o to prosić.
Innych lwiątek na Lwiej Ziemi poza księciem nie było. No, kilka dni temu dwie koleżanki Nali urodziły córeczki — Uzuri i Tiifu czy jakoś tak — ale jak na razie maluchy do żadnej zabawy się nie nadawały, były zdecydowanie za małe i zbyt głupiutkie.
Kopa chwycił ostatni, największy kamień i z całej siły cisnął nim jak najdalej mógł. Skałka poleciała daleko, z głośnym "plum!" przecięła taflę wody tuż przy przeciwległym brzegu wodopoju. Po krótkiej chwili pozostały po niej tylko nieregularne  kręgi na powierzchni.
Książę wgapiał się w nie bezmyślnie, aż zniknęły całkiem. Potem wstał powoli, otrzepał futerko z kurzu i sobie poszedł.
Byle gdzie, byle iść.
Na sawannie znowu nie działo się nic ciekawego. Roślinożercy jedli trawę, mięsożercy jedli roślinożerców — odwieczny Krąg Życia w pełnym rozkwicie. Ktoś żuł, ktoś beczał, ktoś krzyczał, ktoś...
Zaraz, ktoś krzyczał?
Książę natychmiast zatrzymał się i skierował głowę w stronę dźwięku. Nie ulegało wątpliwości, że z daleka dochodziły ciche, lecz wyraźne odgłosy kłótni. 
Kopa natychmiast pobiegł w tamtym kierunku. Wielka awantura czy mała sprzeczka, ważne że coś w końcu zakłóciło tę denerwującą monotonię. I, kto wie, może lewek w końcu zaimponuje ojcu?
Książę widział już oczami wyobraźni, jak, używając logicznych argumentów i zdrowego rozsądku, godzi zwaśnione zwierzaki. I wszyscy rozeszliby się w pokoju i z uśmiechem na ustach, sławiąc mądrość wielkiego księcia. Tak powinien postąpić — tak postąpiłby  prawdziwy, godny następca lwioziemskiego tronu.
Już z daleka dostrzegł niewielką grupkę szakali zgromadzoną nad truchłem dużej antylopy. Dwa z nich, te największe i najbardziej umięśnione, szczerzyły do siebie groźnie zęby, widocznie kłócąc się o zdobycz. Reszta powarkiwała od czasu do czasu wojowniczo, dopingując swojego faworyta.
Zapał Kopy nieco osłabł. Lwy i szakale jakoś szczególnie za sobą nie przepadały, książę nie czuł się więc zbyt pewnie w ich towarzystwie. Postanowił sobie jednak być ich mediatorem, a więc słowa dotrzyma. Może w końcu coś mu się uda?
Lewek podszedł powoli do rozjuszonej grupy. Starał się zminimalizować nerwowe drżenie mięśni, nadrabiając zuchwałą miną. Nikt nawet nie zauważył jego pojawienia się, martwa zebra była o wiele ciekawsza.
Pamiętając o swoim ostatnim niepowodzeniu, Kopa nawet nie próbował ryczeć. Zamiast tego chrząknął jak tylko najgłośniej potrafił i powiedział, tonem bardzo władczym i oschłym:
— Co tu się dzieje?
O dziwo, szakale natychmiast przerwały swoją kłótnię mającą zadatki na niezłe mordobicie i wszystkie jak jeden mąż popatrzyły na lewka. Były bardziej wkurzone niż zaciekawione.
— Rozmawiamy. Nie widzisz, parchaty kłębku? — warknął jeden z szakali, ten przypominający owłosiony czołg. Był chyba przywódcą tej całej zgrai, bo na piersi dyndał mu duży kieł jakiegoś zwierzęcia zawieszony na grubym rzemyku. Podszedł do księcia tak blisko, aż ten mógł zobaczyć jego błyszczące złością oczy i poczuć śmierdzący starym mięsem oddech. Odruchowo cofnął się o dwa kroki, na co zwierzęta zareagowały kpiącym rechotem.
"To chyba jednak nie był najlepszy pomysł" przemknęło księciu przez myśl. Brnął jednak w to bagno dalej, wbrew wszelkiej logice — jak na prawdziwe lwiątko przystało.
— Widzę, że raczej się kłócicie, nie rozmawiacie. Jestem Kopa, książę tej ziemi i nie toleruję sporów na moim terenie.
Tym razem śmiech był jeszcze głośniejszy. Nie śmiał się tylko jeden szakal, ten największy i najbardziej niebezpieczny. Zamiast tego obnażył żółte kły w kpiącym uśmiechu. Machnął łapą na swoich towarzyszy, na co tamci natychmiast umilkli i spojrzeli na niego wyczekująco. Nawet niedawny konkurent usłuchał bez sprzeciwów.
— Książę? No jak książę, to musimy powitać cię po królewsku — powiedział szakal, leniwym ruchem drapiąc się po parchatym uchu. — Skoro jesteś taki mądry, to na pewno wiesz, jak witamy małych, ciekawskich, aroganckich...
— Kopa! Książę Kopo!
Jeszcze wczoraj lewek popukałby się po głowie, gdyby powiedziano mu, że ucieszy się na dźwięk zrzędliwego głosu Zazu. Teraz jednak powitał majordomusa niczym najlepszego przyjaciela, anioła zesłanego przez Wielkich Władców, a nie upierdliwego strażnika. Wiedział, że przy ptaku szakale go nie zaatakują — świadek nie był im potrzebny.
Zazu wylądował z trudem na ramieniu księcia i zlustrował podejrzliwym spojrzeniem i jego, i niedoszłych prześladowców, którzy tymczasem odsunęli się na bezpieczną odległość i porobili miny niewiniątek. Niektórzy pogwizdywali nawet coś fałszywie przez zęby.
— Chyba nie wpakowałeś się w kłopoty? Znowu— spytał surowo, wbijając lekko lwiątku szpony w kark. — Wiesz, że twój ojciec...
— Nie, jasne że nie, no co ty! — Obruszył się autentycznie Kopa, ale przezornie zmienił temat. — Coś się stało?
— Ach, no tak... Król prosił mnie, bym cię poinformował, że królowa Nala już urodziła. Masz rodzeństwo.
Książę zapomniał momentalnie o łypiących na niego szakalach i o ogólnej beznadziejności dnia codziennego. Zapomniał o wszystkim. Łapy ugięły się pod nim i lewek usiadł z głośnym impetem na ziemi. Spodziewał się tego, oczywiście, ale przyszłe rodzeństwo pozostawało czymś nieokreślonym, jeszcze nieobecnym i niematerialnym. Teraz — pojawiło się naprawdę.
— Ale... już? Tak szybko? — wyjąkał. — Czy z mamą wszystko w porządku? Mam braciszka czy siostrzyczkę? Siostrzyczkę, prawda? A może jednak braciszka?
Ptak obdarzył go czymś w rodzaju łaskawego uśmiechu, o ile nieznaczne uniesienie kącików warg w ogóle można zaliczyć  do kategorii uśmiechopodobnych.
— Królowa czuje się doskonale — oznajmił trochę mniej sztywno niż zwykle. — Jest bardzo zmęczona, ale to przecież zrozumiałe, dużo dzisiaj przeszła. Król prosił mnie, bym nie udzielał ci więcej informacji, chce, byś miał niespodziankę.
Kopa nie naciskał. Wiedział, że nic, nawet trzecia wojna światowa czy katastrofa na skalę kontynentalną, nie zmusi ptaka do niewypełnienia królewskiego rozkazu. Nie czekając więc na niego, książę puścił się szaleńczym biegiem ku Lwiej Skale, chcąc jak najszybciej naocznie przekonać się o płci malucha. Zazu, wzdychając ciężko, rozprostował stare skrzydła i poleciał za nim. A szakale, dotąd nierzucające się w oczy, powróciły spokojnie do przerwanej kłótni o mięso.
Będąc już u podnóża Lwiej Skały, Kopa skręcił ostro w prawo i wpadł jak burza do jaskini Tanabiego. Tym razem lew był tam, gdzie powinien być i spokojnie obgryzał jakąś kość. Ujrzawszy księcia tak odmienionego, z rozwianą grzywką i błyszczącymi z podniecenia oczami, porzucił swoją zdobycz i spojrzał na niego z uprzejmym zainteresowaniem w jasnozielonych ślepiach.
— Cóż się takiego stało, żeś taki zaaferowany ponad miarę?
— Tanabi, mamy lwiątko! — wykrzyknął książę, podskakując jak wyjątkowo skoczna sprężyna.
Nie fatygując się wyjaśnianiem czegokolwiek, pognał tym razem do ostatecznego celu, czyli jaskini całego stada.
Za sobą słyszał szybkie kroki brata, odnotował też jego pełne niedowierzania:
My "mamy lwiątko"? Ależ...
A potem obaj wpadli jak burza do lwioziemskiej groty.



-------------------
Witam :) Kurczę, nawet nie wiecie, jak ciężko pisało mi się ten rozdział — dalej nie jestem z niego zadowolona, ale myślenie nad czymś innym i ciągłe poprawianie wszystkiego trwałoby zapewne długo, a efekt i tak byłby podobny. Chyba i mnie powoli dotyka ten zbiorowy brak weny... Chociaż mam nadzieję, że jeśli poradziłam sobie z panującą wokoło mnie grypą (wszędzie smarkanie, kichanie i kaszlenie, a ja nic), to i z tego jakoś wyjdę. Chyba.
Pozdrawiam i życzę wam częstych i owocnych odwiedzin Wena/ Weny c:

6 komentarzy:

  1. Jak nie wyszedł,jak wyszedł.Jak zawsze cudowny.Czekam z niecierpliwością na NEXT.Ciekawa jestem tego rodzeństwo Kopy,już przeczuwam co się dalej wydarzy.Jestem też ciekawa,czy pojawi się Vitani? Pozdrawiam cię cieplutko -Emilka Uru-
    Jako pierwsza komentująca :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, nie gadaj! Książe Kopa aktywacja? Trzymam kciuki za niego, napewno będzie dobrym królem! Czuje, że po narodzinach Kiary(znaczy lwiątka...ja nic nie wiem!)Kopa przejdzie na drugo plan, ale mam nadzieje, że Simba aż tak go nie odsunie.
    ~Pozdrawiam! Valentine

    OdpowiedzUsuń
  3. Z każdym rozdziałem coraz bardziej robi mi się żal Kopy. Jest zagubiony, samotny i widać, że tak naprawdę nie wie, kim chce być. Wbrew oczekiwaniom ojca władza wcale go nie ciągnie i myślę, że to tylko kwestia czasu, aż zbierze w sobie odwagę i wreszcie powie ojcu, co o tym wszystkim myśli. (Trzymam za niego kciuki) Całe szczęście, że w ostatniej chwili Zazu wybawił go z tarapatów, bo obawiam się, że ta zgraja szakali mogłyby biednego księcia sprać na kwaśne jabłko choćby dla samej przyjemności. Coraz bardziej intryguje mnie też tajemniczy Tanabi. Co też ten mały artysta przed nami ukrywa?...
    Nie martw się, wena na pewno wkrótce powróci :,) Myślę, że to głównie wina szkoły - ja sama codziennie muszę siedzieć nad książkami do późna w nocy, a gdy wreszcie uda mi się znaleźć odrobinę wolnego czasu, to pisanie idzie mi topornie i tekst wydaje się wymuszony, wręcz nienaturalny D; Jednak Twój rozdział był bardzo dobry i - jak zawsze - z niecierpliwością oczekuję na kolejny c:
    Pozdrawia... A-a-a... A-PSIK! ~ wcale-nie-dotknięta-grypą Krävaris

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie no, jak można urwać w takim momencie! Ale nie mam nic do tego... Mam szczęśliwy okres w życiu. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział naprawdę udany. :) Nie mogę się doczekać lwiątek... i mam przeczucie, że od ich narodzin wiele się zmieni...
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział bardzo mi się podobał, lubię takie rozdziały gdzie jest mało dialogów a więcej opisów, czy to przyrody, czy też uczuć bohaterów. Jestem ciekawa czy to będzie kiara, a może Kion :D

    OdpowiedzUsuń