Tanabi wykonał kolejny zamaszysty gest małym pędzelkiem. Narzędzie było zrobione z ułamanego patyka i kilku włosków wyrwanych z ogona zebry, co niezbyt spodobało się jego właścicielce, która zafundowała lwu biegi przełajowe ze wściekłym roślinożercą na karku — ale czego nie robi się dla sztuki? Z lekko wysuniętym koniuszkiem języka lew narysował kolejny misterny zawijas przypominający nieco krzywy pentagram.
Kopa przyglądał mu się z zainteresowaniem. Teraz, gdy po upolowanej przez brata kuropatwie pozostało tylko miłe wspomnienie i kilka drobnych kosteczek, mógł skupić uwagę na czymś innym niż napełnianie żołądka.
Uwielbiał obserwować Tanabiego przy pracy. Jego przypadkowe i chaotyczne ruchy — ale tylko z pozoru. Tak naprawdę każde pociągnięcie pędzla, każdy gest miał ściśle określone znaczenie, prowadzące do ukończenia dzieła.
Gorzej było, gdy artysta, rozentuzjazmowany zainteresowaniem widowni, odrywał się od swojego dzieła i zaczynał rozmowę, a raczej monolog na tematy interesujące tylko jego. Kopa przysiągł sobie, że natychmiast, gdy tylko usłyszy o światłocieniu, symbolice w malarstwie czy innych dziwnych zagadnieniach, weźmie łapy za pas. Chwilowo był jednak bezpieczny, Tanabi nie był skłonny do rozmów, całą swoją uwagę poświęcając malowaniu... czegoś.
— Tanabi, co to właściwie jest? — zagadnął Kopa, ciekawie przyglądając się tajemniczemu malunkowi. Z jednej strony obrazek przypominał zielonego orangutana, z drugiej zaś wyglądał jak bardzo gruby korek od butelki — mogło to być więc właściwie wszystko.
— Bądź cierpliwy, mój mały braciszku — mruknął Tanabi, nie odrywając wzroku od swojej pracy. Nabrał sporą garść czerwonej farby — tej z bardzo rzadkiego poziomkopodobnego owocu — i ciapnął nią obficie, tworząc na swoim dziele rozmaite plamki i plamy.
Bracia siedzieli w niewielkiej kotlinie tworzonej przez stromo opadające skalne ściany. Z każdej strony osłaniały ich drzewa, więc nie byli narażeni na ciekawskie spojrzenia. Tanabi mógł za to bezkarnie upiększać kamienisty grunt. Wokół lwiego malarza porozrzucane były w artystycznym nieładzie miseczki, fiolki i tacki z farbami o kolorach tęczy. Gdzieniegdzie walały się też różnej grubości i długości pędzle.
— Dzieło uważam za skończone — oznajmił z dumą lew po dość długiej chwili milczenia i domalowywaniu tu i ówdzie przypadkowych kleksów.
Kopa wstał ze swojego wygodnego kamienia i popatrzył na malunek. Potem na brata. A potem znowu na malunek. Mimo że obraz był już ukończony, wcale nie był bardziej zrozumiały niż jak nie było go w ogóle.
— To jest piękne, naprawdę. Ale... co to jest?
Tanabi westchnął przeciągle, mrucząc coś o absolutnych ignorantach. Przeczesał łapą grzywę, aż zafurkotało wściekle różowe pasemko.
— Nazwałem to... — Tu zrobił bardzo dramatyczną pauzę. — No, jeszcze żem nazwy nie wymyślił, ale zaraz na pewno przyjdzie mi do głowy odpowiedni koncept.
Trwali tak w zupełnym milczeniu i bezruchu przez dobre kilkanaście minut — Tanabi zamyślony, Kopa zaciekawiony, co z tego myślenia ostatecznie wyniknie.
W końcu lew mruknął coś wściekle pod nosem, machnął zniechęcony łapą i domalował na ponoć już skończonym obrazie długą, grubą niebieską linię. I kolejną, cieńszą fioletową.
Kopa zerknął na brata. Widocznie nie miał dzisiaj fazy na jakiekolwiek pogawędki, bo znów całą jego uwagę pochłonęło tworzenie. O lewku zdawał się kompletnie nie myśleć. Kopa już miał się dyskretnie ulotnić, by mu nie przeszkadzać i jednocześnie znaleźć sobie coś ciekawego do roboty, ale coś przyszło mu do głowy.
— Tanabi, czy ty go pamiętasz? — To pytanie chodziło księciu po głowie już od jakiegoś czasu, ale jakoś nigdy nie było okazji, by je zadać. Ta chwila również nie była zbyt dobra, ale lepszej już chyba nie będzie. Tanabi na pewno się nie obrazi.
— O kim mówisz? — mruknął nieuważnie lew, nie patrząc na brata.
— O twoim ojcu, Skazie — doprecyzował maluch. — Jaki on był tak naprawdę?
Pędzel zamarł u uniesionej łapie lwa. Kropla, która z niego spłynęła, utworzyła dużą plamę w samym środku barwnej kompozycji. Tanabi posłał bratu długie, zagadkowe spojrzenie.
— Po cóż ci ta wiedza? — spytał cicho. Chyba jednak się obraził.
— Bo to jest ciekawe. No wiesz, głód na Lwiej Ziemi, hieny zjadające trupy lwic i takie tam. — Książę zrobił nieokreślony gest. — Poza tym tata zawsze mi powtarzał, że Skaza był zły, a mama w ogóle o nim nie wspomina. Dlatego chcę usłyszeć twoją wersję.
— Nie pamiętam go. Byłem wtedy za mały. I całe szczęście. — Tanabi zainteresował się nagle jakimś małym źdźbłem trawy. Wyrwał je i zaczął nerwowo miętosić, aż nic z niego nie pozostało. — Idź już sobie, Kopa. Przeczuwam, iż za chwilę będę bardzo zajęty. Tak, niewątpliwie tak będzie.
Czując, że czymś uraził brata — chociaż kompletnie nie wiedział czym i dlaczego — książę pożegnał lwa poważnym skinieniem głowy i sobie poszedł. Czuł się tak, jakby przed chwilą próbował otworzyć jakieś ciemne, od dawna zamknięte drzwi. Portal do wspomnień, ale nie tych radosnych, do których wraca się tuż przed zaśnięciem, by znów poczuć dawne szczęście. Najwcześniejsze lata Tanabiego wciąż pozostawały dla Kopy zagadką.Taką, której nikt, oprócz Kopy, wolał nie rozwiązywać ani nawet o niej nie wspominać.
Jednego lewek był pewny na sto procent — Tanabi nie powiedział mu prawdy. Ale dlaczego?
***
Simba i Nala leżeli, ciasno do siebie przytuleni, na królewskim podwyższeniu we wnętrzu Lwiej Skały. Nastrój lwicy znacznie się już polepszył. Zamiast złościć się na partnera — co uznała za bezcelowe, Simba był przypadkiem niereformowalnym — uśmiechała się lekko, patrząc na jego wyczyny.
Lew z najwyższą czułością gładził partnerkę po pękatym brzuchu, bardziej skupiony na nim niż na samej partnerce.
— ...I wiesz, ty moja mała księżniczko, mama będzie ci upolowywać smaczne zebry i antylopy. Same największe sztuki! — szeptał konspiracyjnie do jego zawartości. — Takie okrąglutkie i tłuściutkie, zobaczysz. Nie rozczarujesz się, kochanie. I będziesz miała najwspanialszego na sawannie starszego brata...
Specyficzny monolog trwał już od dłuższej chwili. Kompletnie niezrażony brakiem jakiegokolwiek odzewu, lew uparcie roztaczał przed swoim nienarodzonym jeszcze potomkiem arkadyjską wizję życia na Lwiej Ziemi. Opowiadał, jak będą razem spędzać czas i co król pokaże potomkowi. A raczej potomkini — bo Simba założył, że tym razem trafi im się córeczka.
— Słyszałeś, co powiedział Rafiki. — Nala pacnęła delikatnie partnera po rudej grzywie. — Jeszcze nie wiadomo, jakiej płci będzie maluch. Jak się urodzi, to się dowiemy. A jeśli to będzie chłopiec, co zrobisz? Dasz ogłoszenie o sprzedaży?
— Oczywiście, że nie, wiesz o tym dobrze. Ale pomyśl tylko, nie chciałabyś mieć syna i córeczki? Idealna, mała rodzina. — Rozmarzył się lew, głaszcząc machinalnie brzuch Nali. — Wymyśliłem już nawet imię dla małej.
— Jakie?
— Powiem ci, jak lwiątko się urodzi. Bądź cierpliwa. — Simba uśmiechnął się zwycięsko, na co lwica tylko przewróciła oczami, bezskutecznie próbując ukryć szeroki uśmiech. Właśnie takiego Simbę kochała — opiekuńczego, zabawnego i, przede wszystkim, zaangażowanego w rodzinne sprawy. Niestety takich chwil było ostatnio coraz mniej, lwica czuła, jakby jej partnera zastąpił ktoś całkiem obcy, zimny i obojętny. Bardziej kochający królestwo niż ją i Kopę.
Na myśl o synu Nala natychmiast spoważniała.
— Simba? Rozumiem, że Kopa będzie w przyszłości królem, więc chcesz, by jak najwcześniej wiedział jak najwięcej. Pamiętaj tylko, że to nadal tylko lwiątko, które wciąż potrzebuje odpoczynku i rozrywki. Odpuść mu trochę, dobrze? Świat się nie zawali, jeśli czasem po prostu się z nim pobawisz zamiast iść na kolejny patrol.
— Oczywiście, kochanie. Oczywiście — potwierdził nieuważnie Simba, znów całą uwagę poświęcając teoretycznej córeczce. — Ti ti ti, mój ty aniołeczku!
----------------
Witam was w ten piękny (???) poniedziałkowy wieczór c:
Jak widzicie, do porodu Nali coraz bliżej — jak myślicie, czy Simba doczeka się tej swojej córeczki? (wszyscy znają już odpowiedź, ale co tam ^^)
Pozdrawiam wszystkich cieplutko :)
Kurczę, no to teraz mnie zainteresowałaś. Co też takiego Tanabi mógł pamiętać o Skazie? Zakładam, że ojciec nie traktował go najlepiej. A może... a może wcale nie? A może po prostu za nim tęsknił, ale nie chciał pokazać tego po sobie przy synu Simby?
OdpowiedzUsuńOj Simba Simba, jeszcze ci córeczka takie KABUM w przyszłości zrobi, że nieprędko nazwiesz ją: aniołeczkiem XD Poczekaj tylko, aż podrośnie...
Pozdrawiam i czekam na next! c; ~ Kräva
Oj, ten Tanabi to jest artysta! *w sumie to nawet nwm co namalował więc...*. Fajnie by było jakby pamiętał Skazę...ale, cóż, ja bym TAKIEGO rodzica nie chciała nawet pamiętać i czuję, że Tanabi też nie.
OdpowiedzUsuńSimba, Simba z ciebie to jest niezły tatuś. Niedługi ci córeczka pokaże, że nie jest takim anołeczkiem, tylko diabełkiem z aureolą xp.
Pozdrawiam
Szekspir K
Ciekawi mnie czy Tanabi rzeczywiście nie pamięta nic z dzieciństwa... Może nie chce o tym pamiętać... Rozdział jak zawsze wspaniały. Nie mogę się doczekać narodzin. :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
ziemia-wyrzutkow
Ciekawę co ukrywa Tanabi,mam nadzieję że Kopa to odkryję.Również mam nadzieję że Simba,pokocha nawet syna,chociaż i tak doczeka córeczki.Rozdział ukrył w sobie tajemnice i humor.Miałam co przeczytać w środowy wieczór.Życzę ci weny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać porodu c: Będą bliźniaki, czuję to! I czekam na next!
OdpowiedzUsuńAch, Tanabi. Ciekawe, czy on naprawdę coś pamięta i w ogóle CO pamięta. Zastanawiam się, czy postrzegał swojego ojca w ten sposób jak każdy inny: zły, tyran, potwór, bla, blabla! czy może wręcz przeciwnie: z jego perspektywy Skaza wcale nie był taki zły.
OdpowiedzUsuńNie mogę się też doczekać porodu Nali. Oj Simba, czekaj, twój aniołeczek jeszcze cię wykończy ;)
Pozdrawiam!