Kopie zaburczało w brzuchu. I znowu, po raz chyba już pięćdziesiąty.
Mózg lewka — nawet gdyby chciał, a raczej nie chciał — nie mógł skupić się na czymś innym niż jedzenie. Niestrudzenie tworzył kolejne, kuszące wizje antylopiego zadka, bawolego udka czy innego smakołyku. Cóż, nie będąc zbyt wybrednym, na myśl o jakimkolwiek kawałku jakiegokolwiek mięsa ślinianki księcia zaczynały pracować z pełną mocą.
Ale co znaczy błogość w sercu i syty żołądek w obliczu gniewu własnej matki? W tym samym dniu, gdy Nala ogłosiła swojej rodzinie, a potem reszcie stada, że znowu spodziewa się dziecka, Simba zabrał Kopę na poważną rozmowę — nie pierwszą i zapewne nie ostatnią w życiu lewka, po tonie głosu ojca poznał on jednak że ta konkretna jest nie tyle ważna, co wyjątkowo bardzo ważna.
Simba mówił, że, by maleństwo dobrze się rozwijało, matka powinna dużo odpoczywać i absolutnie się nie denerwować. Kopa musi być więc grzeczniejszy od niejednego lwiego aniołka oraz spełniać bez szemrania każde, nawet najdziwniejsze polecenie mamy.
Mając w pamięci te słowa, książę musiał ostatecznie zapomnieć o śniadaniu. Misja znalezienia Tanabiego przybrała charakter priorytetowy.
Tylko... gdzie go szukać? Dobre chęci nie zmaterializują przed nim brata, trzeba ruszyć szarymi komórkami wespół z łapami i rozpocząć konkretne poszukiwania.
Kopa klapnął smętnie na miękkiej trawie i podrapał się z namysłem po rudej grzywce — tak na dobry początek. Najbardziej oczywistym miejscem wydawała się jaskinia lwa, ale skoro go tam nie było, pomysły lewka kończyły się. Równie dobrze Tanabi mógł być u Rafikiego, nad wodopojem, na Kamieniach, Rozdrożach i w jakimś tysiącu innych miejsc.
"No to pora zacząć po kolei, żebym chociaż na kolację zdążył" pomyślał ponuro Kopa — czemu to zawsze on miał takiego pecha? — i ruszył przed siebie, byle gdzieś iść.
W oddali dostrzegał wiele stad zwierząt, spokojnie pasących się i nie zwracających na niego kompletnie uwagi. Roślinożercy dobrze wiedzieli, że nie mają powodu do obaw, zdobyczą małego i chuderlawego lewka może być co najwyżej mysz. Co prawda nawet polowania na gryzonie zwykle kończyły się u księcia jakąś katastrofą, ale o tym mało kto wiedział. Na szczęście.
— Tanabi, gdzie ty jesteś, włóczykiju od siedmiu boleści... — jęknął Kopa po niedługim marszu z zaglądaniem za każdy obiekt, za którym mógłby zmieścić się średniej wielkości lew gratis. Bolały go łapy, żołądek odgrywał coś na kształt niemieckiego marsza, był zniechęcony i zły. Ten dzień stanowczo nie należał do jego ulubionych — mimo że nawet nie było jeszcze południa.
Nagle tuż za sobą usłyszał ni to prychnięcie, ni to szczeknięcie.
Odwrócił się błyskawicznie, na wszelki wypadek wyciągając pazury. W pamięci miał opowieści ojca o szakalach, hienach i likaonach, czy to może być jedno z tych zwierząt? Jego wyobraźnia nie przyjmowała chwilowo do wiadomości, że hieny zostały wygnane, a likaonów na Lwiej Ziemi nie ma w ogóle.
Ostatecznie mógł to być Tanabi uczący się języków obcych — z nim nigdy nie było nic wiadomo.
Ale przed Kopą stała tylko średniej wielkości zebra. Zwyczajna, w biało-czarne paski i czupryną na głowie. Przechyliła lekko łeb, przyglądając się księciu badawczo.
Kopa poczuł nagle złość — nie będzie mu jakaś zebra pluła w twarz... To znaczy gapiła się na niego! Natrętny zwierzak wcale a wcale nie był mu teraz potrzebny do szczęścia.
— No i co się tak patrzysz, ty steku z koniny? — burknął niegrzecznie, mając nadzieję, że zebra obrazi się i sobie pójdzie.
Ale ta tylko jeszcze bardziej wytrzeszczyła na niego oczy, widocznie za nic mając jego obelgi.
Książę westchnął ciężko. Świetnie, po prostu świetnie, zamiast Tanabiego znalazł zebrę. Nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł.
Co, oprócz kłów i pazurów wzbudza w sawannianych zwierzętach największy popłoch i sprawia, że trzęsą się jak galarety?
Oczywiście lwi ryk — donośny, wzbudzający respekt. A Kopa, jak każdy szanujący się drapieżnik i na dodatek książę, oczywiście ryczeć potrafił.
A przynajmniej miał taką nadzieję.
Nabrał więc najwięcej powietrza jak tylko mógł, nadymając się przy tym jak ryba-nadymka i ryknął.
Dźwięk, który z siebie wydał, przypominał miauknięcie małego kotka pomieszane z jazgotem ratlerka — ale ryku w ogóle.
Kopa się nawet nie zdziwił. Wiedział, ze jeśli coś może się nie udać, to jemu nie uda się na pewno.
Zebra zastrzygła czujnie uszami, na chwilę odrywając wzrok od lwiątka i rozglądając się badawczo dookoła. Gdy uznała, że dziwny odgłos chyba się już nie powtórzy, wydała z siebie coś na kształt złośliwego rechotu.
Kopa popatrzył na nią oburzony. Bezczelny trawozjadacz coraz bardziej działał mu na nerwy. Gdyby był dorosły, po zebrze zostałyby już tylko bialutkie kości. Ale był tylko małym, pechowym lwiątkiem, z którego może nabijać się byle obiad.
W tej samej sekundzie, jakby ktoś usłyszał jego nieme błagania o pomoc, rozległ się ryk. Nie był jeszcze w pełni dopracowany — to wznosił się, to opadał — ale w zupełności wystarczył, by złośliwa zebra uciekła w popłochu aż się za nią kurzyło.
Dźwięk urwał się tak nagle, jak się zaczął i na sawannie zapadła cisza. Skonfundowany książę rozejrzał się za tajemniczym wybawcą. Nigdzie nie widział jednak ani śladu innego lwa, a wątpił, by pobliskie antylopy zapragnęły sobie nagle poryczeć.
— Halo? — zawołał na próbę.
— Bracie najmilszy, tu ci jestem! — odpowiedziało najbliższe drzewo głosem niewątpliwie należącym do Tanabiego. Zresztą co tam głos, tego kwiecistego stylu wypowiedzi nie dało się pomylić z nikim innym.
Kopa odetchnął z ulgą — przypadkiem bo przypadkiem, ale w końcu znalazł brata! Śniadanie, strzeż się, książę Lwiej Ziemi zaraz do ciebie przyjdzie!
Obszedł owe drzewo aż kilkukrotnie, ale brata tam jednak nie było. Nie było też żadnych tajemniczych dziur, do których tamten mógłby wleźć. Przecież to niemożliwe, by Tanabi...
Spojrzał w górę.
Tanabi siedział na drzewie, a konkretniej na samym jego czubku. Cienki konar kołysał się pod jego ciężarem, trzeszcząc niebezpiecznie. Lew trzymał się kurczowo jednej z gałęzi trzema łapami — w czwartej coś trzymał. Minę miał dość niepewną, ale próbował uśmiechnąć się do brata.
Nie wyszło.
— Eee... Tanabi, co ty tam robisz? — spytał ostrożnie książę, jeszcze trochę nie wierząc w to co widzi. Tanabi jako lew drzewny, tego jeszcze nie grali.
Pazur za pazurem, kroczek za kroczkiem, lwu w końcu udało się zejść. Uwolniona od ciężaru gałąź zaskrzypiała z ulgą i powróciła do pierwotnego ułożenia.
Tanabi nie tylko wyrażał się, ale i wyglądał dość oryginalnie. Jedno z pasemek jego rzadkiej, potarganej czarnej grzywy jak zwykle uciapane było jakąś farbą — dzisiaj koloru wściekle różowego. Po ojcu odziedziczył tylko tę grzywę i jaskrawozielone oczy, mimo to Simba i tak cały czas powtarzał, że jest wierną kopią Skazy.
— Narażając życie me nędzne, zdobyłem ten oto wspaniały owoc. — Z dumą rozwierając kurczowo wcześniej zaciśniętą łapę, pokazał bratu jej zawartość.
Kopa przyjrzał jej się krytycznie.
— Mały i pomarszczony, podobny do zdechłej poziomki? Po co ci coś takiego?
— Toć to największy skarb sawanny jest! — Lew popatrzył na niego z oburzeniem. — Życiodajne soki, które w nim płyną, pozwalają cieszyć się długim ukontentowaniem artysty.
Kopa niemal czuł, jak zwoje mózgowe przegrzewają mu się z nadmiernego, ale daremnego wysiłku. Tak było zawsze, gdy usiłował rozgryźć, o czym mówi lew.
— A tak bardziej... zrozumiale?
— Z tego owocu powstaje najlepsza czerwona farba. Jest bardzo rzadki, ale i cenny.
— Ach — mruknął Kopa, mając nadzieję, że tym razem zrozumiał sens wypowiedzi. Znowu zaburczało mu w brzuchu, jeszcze głośniej niż przedtem. A do Lwiej Skały było daleko... — Mama poprosiła mnie, żebym przekazał ci, że czuje się świetnie i jest już po wizycie Rafikiego. A nie masz może czegoś do jedzenia?
— Też pytanie, ukochany głodny bracie. — Tanabi błysnął kłami w uśmiechu, tym razem szczerym i szerokim. — Podążaj za mną, a znajdziesz i strawę cielesną, i duchową. O wczorajszym zmierzchu namalowałem kilka obrazów, wykorzystując w nich...
"Czyli jednak może być gorzej niż gorzej?" zdziwił się Kopa, ostatkiem sił idąc za bratem.
Oglądanie dziesiątków tworów Tanabiego okraszonych jego rozwlekłym komentarzem nie wydawało się takie złe w obliczu posiłku — wreszcie!
-------------
No, kończę i biegnę oglądać nowy odcinek "Sherlocka" :) (Przyznać się, kto też ogląda?)
Rozdział wyszedł, według mnie, jakoś tak drętwo i średnio ciekawie, myślę, że tylko Tanabi ratuje sytuację. A wy co o tym myślicie?
Zapraszam też do nowo utworzonej zakładki --> "Obrazki", mam nadzieję, że wam się spodoba.
Pozdrawiam wszystkich i życzę ciepła c:
Po tym rozdziale zrobiłam się głodna jak wil... jak Tanabi! Ten mały pechowiec to naprawdę świetna postać, potwierdza zasadę, która prześladuje mnie przez całe życie: jeżeli ma ci się coś przytrafić, przytrafi ci to się XD No i ten mały artysta Tanabi i jego zaiste wykwintny sposób wypowiadania się X3 Roztapia serduszko jak masło.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że wkrótce jeszcze większa katastrofa przydarzy się młodemu księciu; nie dość, że braciszek artysta, to jeszcze siostrzyczka mu dojdzie!
Tylko... mam szczerą nadzieję, że dożyje. Jeżeli to opowiadanie zgodne jest z kanonem KL2, wtedy pewnie trza się spodziewać jakiegoś nieszczę...
*Kräva, nie niszcz cudownej atmosfery rozdziału!*
No to ja pozdrawiam bardzo ciepło! (Co przy moich -30 stopniach jest zbawienne :D)
Fajny rozdział,miło się go czyta.Fajnie że Nala jest w ciąży i że poznaliśmy bliżej Tanabiego.
OdpowiedzUsuńI tak jak moja przedmówczyni,zrobiłam się po tym rozdziale głodna :)
Mam jeszcze pytanie,czy w twojej wersjii będzie Lwia Straż?
Więc tak na zakończenie,życzę Weny i pozdrawiam :*
Tak, będzie Lwia Straż, chociaż postaram się przedstawić nieco inaczej niż w serialu c:
UsuńNo no no... Świetnie! Podoba mi się ten Tanabi c: Czekam na next!
OdpowiedzUsuńTeraz Tanabi zaciekawił mnie jeszcze bardziej... :) No i nie mogę się doczekać narodzin lwiątek. Pozdrawiam. ;)
OdpowiedzUsuńTanabi lofffka❤ Znajdujesz się na liście moich mężów. Nie mam pojęcia dlaczego, ale tekst o niemieckim marszu mnie rozwalił XD Rozdział jak zwykle udany, pozostaje czekać na next ❤
OdpowiedzUsuńBrak mi słów, po prostu notatka fenomenalna
OdpowiedzUsuńFenomenalne!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Kopę, aczkolwiek to Tanabi podbił najmocniej moje serducho (a jest to dość trudno uczynić :s) Czekam na narodziny lwiątka :D
Pozdrawiam ciepło c:
O mój boże, Tanabi kocham cię! xd Chyba znalazłam bratnią duszę xd
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle udany, pełen rozbrajających tekstów (uwielbiam humor w twoich opowiadaniach, naprawdę).
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam :3